Pani Stanisława mieszka na obrzeżach wsi Horodnianka, około 3 km od składowiska odpadów. W jej gospodarstwie gryzący dym pojawił się w niedzielę. Z tego powodu kobieta wraz z mężem oraz dwoje wnucząt mieszkających po sąsiedzku musieli opuścić swoje domy. - Jeszcze wczoraj byliśmy w szpitalu, pod kroplówkami, z powodu tego dymu czułam się bardzo źle - opowiada pani Stanisława w rozmowie z reporterem radia RMF FM. Dym, który wydobywa się z płonącego od niemal tygodnia składowiska śmieci, w zależności od kierunku wiatru obejmuje kolejne domy. - U mnie czarny, gęsty dym był na podwórku dziś rano - opowiada kobieta mieszkająca kilometr dalej niż pani Stanisława. - Po południu już go nie było, ale rano naprawdę strach było wyjść. Zastanawiam się, czy na kilka dni nie przenieść się do znajomych z innej miejscowości - dodaje. Strażacy nie wiedzą na razie, jak długo potrwa jeszcze walka z pożarem. - Nie jesteśmy w stanie określić, ile potrwa gaszenie - rozkłada ręce Paweł Ostrowski, rzecznik białostockich strażaków. Powierzchnia pożaru wciąż jest zbyt duża byśmy byli w stanie szybko ugasić ogień - tłumaczy. Dlatego strażacy i pracownicy składowiska cały czas wybierają i dogaszają odpadki z jego brzegów. To na razie jedyny sposób na opanowanie ognia.