- Wystąpimy z wnioskiem do strony białoruskiej, która wszczęła własne śledztwo, o pomoc prawną i nadesłanie wszystkich materiałów - poinformował w poniedziałek rzecznik białostockiej prokuratury Adam Kozub. Dodał, że zbierane będą też dowody w Polsce (m.in. poprzez przesłuchania świadków). - Niezbędne będzie uzyskanie opinii komisji badającej ten wypadek - podkreślił prokurator. Członkowie polskiej komisji od niedzieli są na miejscu, gdzie już wcześniej zaczęli pracę także białoruscy prokuratorzy i tamtejsza komisja. Na razie nie wiadomo, jaka jest zależność między obiema komisjami badającymi okoliczności wypadku. Śmigłowiec typu Kania, na wyposażeniu Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej, odbywał w sobotę po południu rutynowy lot patrolowy wzdłuż wschodniej granicy, z Białegostoku do Mielnika. Przed godziną 18.00 stracono z nim łączność. Poszukiwania trwały do 4.00 rano w niedzielę, gdy jedna z grup poszukiwawczych w pasie przygranicznym wyczuła zapach paliwa lotniczego, niesiony wiatrem ze strony białoruskiej. Poproszono o pomoc służby z Białorusi, które odnalazły mocno zniszczoną maszynę. Trzej członkowie załogi nie żyli: doświadczony, 45-letni pilot oraz nawigator i operator, w wieku 35 i 34 lata. Według nieoficjalnych informacji PAP ze źródeł w SG, najprawdopodobniej we wtorek ciała zmarłych zostaną wydane rodzinom. W poniedziałek na potrzeby białoruskiego śledztwa mają być przeprowadzone sekcje zwłok. Śmigłowiec był nowy, z 2006 roku. Zarówno SG, jak i przedstawiciele MSWiA zapewniają, że w bardzo dobrym stanie technicznym, po niezbędnych przeglądach.