Wyrok Sądu Rejonowego nie jest prawomocny. Świadek koronny Andrzej Ł., ps. "Gruby", powiesił się w celi w Białymstoku w kwietniu 2008 r. Dariusz B., strażnik więzienny z Aresztu Śledczego w Białymstoku, który był wówczas na służbie, odpowiadał za niedopełnienie obowiązków, zaniedbanie monitoringu osadzonego, poświadczenie nieprawdy w dokumentach dotyczących przeprowadzania tego monitoringu, przez co miał nieumyślnie przyczynić się do śmierci tego świadka. Andrzej Ł. przebywał w białostockim areszcie w jednoosobowej, monitorowanej celi w budynku przeznaczonym dla szczególnie niebezpiecznych osadzonych. Świadek miał nakaz przebywania w areszcie w zupełnej izolacji od wszystkich. Powiesił się w kąciku sanitarnym. Proces obserwowała Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Sami strażnicy więzienni, którzy zeznawali w procesie i obserwowali go mówili o tym, że było to precedensowe oskarżenie strażnika więziennego za przyczynienie się do śmierci osadzonego. Sąd podkreślił, że oskarżony nie mógł zapobiec śmierci osadzonego. Uzasadniając wyrok sędzia Ewa Dakowicz podkreśliła, że nie można mówić o winie oskarżonego, bo całe postępowanie przed sądem wykazało, że działał zgodnie z przepisami, według obowiązujących go instrukcji dotyczących monitorowania osadzonego. Oskarżony nie przyznawał się do zarzucanych mu czynów, wyjaśniał, że działał zgodnie z przepisami i instrukcją, która mówiła o tym, że w porze nocnej monitoring osadzonego odbywa się jedynie za pośrednictwem obrazu z kamer, a nie przez wizjer. Sąd podkreślił, że w celi świadka koronnego była tylko jedna kamera na podczerwień zdolna przekazywać obraz w ciemności, jednak jej pole widzenia było ograniczone. Ograniczone również było pole widzenia z wizjera, choć strażnik nie miał obowiązku przez niego patrzeć. Prokuratura zarzucała oskarżonemu, że 27 razy przechodził koło celi świadka i nie zajrzał przez wizjer, miał także przez 12 godzin nie widzieć świadka na ekranie monitora. Sąd podkreślił, że najistotniejsze były zeznania innych strażników z aresztu w sprawie obowiązującej ich wewnętrznej instrukcji o obserwacji osadzonych umieszczonych w pawilonie dla szczególnie niebezpiecznych osadzonych. Jej autor został przesłuchany. Instrukcja głosi, że nocą monitoruje się osadzonych jedynie za pomocą kamer w nieregularnych odstępach czasu, dopiero gdy nie ma tego monitoringu, kontrola odbywa się przez wizjer. Sąd powołując się na zeznania innych strażników orzekł, że "nawet jeśli nie widać osadzonego na moniotorze w porze nocnej, to nie oznacza to, że nie dokonuje się kontroli jego zachowania", bo może np. spać. Łóżko Andrzeja Ł. było w martwym polu monitoringu, druga kamera w tej celi pojawiła się dopiero po śmierci tego świadka, a oskarżony nie może za to odpowiadać. - "Trzeba znać specyfikę pracy (strażników więziennych-red.), żeby wiedzieć w jakich momentach reagować" - zdaniem sądu ta opinia wieloletniego funkcjonariusza służby więziennej jest bardzo trafna w niniejszej sprawie - powiedziała sędzia Dakowicz. Dodała, że oddziałowy nie może w swojej pracy trzymać się sztywno tylko przepisów, "musi się też opierać na swoim doświadczeniu zawodowym, znajomości reguł rządzących oddziałem więziennym, znajomości zwyczajów poszczególnych osadzonych". Obecny obok innych strażników więziennych na ogłoszeniu wyroku dyrektor białostockiego aresztu śledczego mjr Jarosław Kopczuk powiedział dziennikarzom, że strażnicy więzienni uważają, iż ich odpowiedzialność za postępowanie osadzonych "nie idzie tak daleko, jak sugerował to prokurator". Mówił, że nie zawsze - także na wolności - są w stanie zapobiec śmierci tych, którzy się na nią decydują. Sąd podkreślił, że nie zajmował się i nie będzie się wypowiadał na temat odpowiedzialności innych osób i instytucji za śmierć świadka koronnego w Białymstoku. Podkreślił, że są one istotne, ale nie były przedmiotem tego postępowania.