Pół roku temu sąd pierwszej instancji skazał sześć osób na kary od 6 miesięcy do 1,5 roku więzienia w zawieszeniu, wobec kolejnej warunkowo umorzył postępowanie, a jedną uniewinnił. To byli pracownicy firm transportowych, specjaliści bhp, a także lekarka medycyny pracy, która zajmowała się wydawaniem kierowcom zaświadczeń o zdolności do pracy. Apelacje dotyczyły siedmiu z tych osób, sąd okręgowy wszystkie je oddalił, jako "oczywiście bezzasadne". Poniedziałkowy wyrok jest prawomocny. Najpoważniejsze zarzuty prokuratura postawiła lekarce, oskarżając ją o nieumyślne sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy lądowej, poprzez fakt wydania kierowcy autokaru zaświadczenia, którego nie powinien był otrzymać i dopuszczenie go w ten sposób do pracy. Chodziło o to, że - jak się okazało w śledztwie - mężczyzna chorował na padaczkę i zawodowo nie powinien był kierować pojazdami. Sąd pierwszej instancji uznał jednak, że lekarce można przypisać jedynie poświadczenie nieprawdy w dokumentach i skazał Ludmiłę J. na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu na cztery lata, 5 tys. zł grzywny i dwuletni zakaz wykonywania zawodu w zakresie wykonywania badań profilaktycznych. Z taką oceną i kwalifikacją prawną zgodził się sąd odwoławczy. Jak mówił sędzia sprawozdawca Mariusz Kurowski, kierowca autokaru konsekwentnie, przez wiele lat ukrywał swoją chorobę. Sędzia przypomniał opinię biegłych z zakresu medycyny pracy powołanych w sprawie, że szanse na zdiagnozowanie choroby u tego mężczyzny, jeżeli nie miał on napadu epilepsji lub był bezpośrednio przed takim napadem, "były minimalne, jeżeli nie prawie żadne". Sąd ocenił więc, że nie można połączyć działania lekarki, która kierowcy zaświadczenie wydała bez skierowania go na specjalistyczne badania i wypadku, w związek przyczynowo-skutkowy. Przypomniał m.in. jeden z wyroków Sądu Najwyższego, w którym stwierdzono, że "w ruchu drogowym sytuacja stwierdzająca abstrakcyjne zagrożenie nie może być utożsamiana z niebezpieczeństwem konkretnym". - To postawa kierowcy powodowała, że nikt nigdy tak naprawdę nie dowiedział się, na co jest chory ten człowiek - dodał sędzia Kurowski. Ten proces to następstwo bardzo drobiazgowego śledztwa przeprowadzonego przez Prokuraturę Okręgową w Białymstoku. Zajęła się ona innymi wątkami niż tylko sam wypadek, gdy rodziny uczniów, którzy zginęli w wypadku, w 2006 roku zwróciły się o pomoc do Ministerstwa Sprawiedliwości. W sprawie wypadku, którego czwarta rocznica przypada w najbliższą środę, trwa drugi podobny proces. Na ławie oskarżonych zasiadają tam właściciele firmy turystycznej, której autokarem jechali licealiści. Większość zarzutów dotyczy nieprawidłowości w działalności tej firmy.