Według IPN do współpracy miało dochodzić w latach 1978-86, a ponowna rejestracja miała nastąpić od 1989 r. Jak informowało wcześniej oddziałowe biuro lustracyjne IPN w Białymstoku, informację o TW "STK" odnaleziono w aktach jednej ze spraw z lat 1981-1990, prowadzonych przez ówczesną milicję i Urząd Spraw Wewnętrznych w Suwałkach. Zapisy związane z tym pseudonimem są także w sprawozdaniach i raportach odnalezionych w archiwaliach. Nie zachowała się jednak teczka pracy osoby lustrowanej. Stanisław Kulikowski jest w suwalskiej radzie miasta przewodniczącym największego klubu radnych "Łączą nas Suwałki". Przed sądem zgodził się na podawanie do publicznej wiadomości jego danych osobowych i pokazywanie twarzy. Kulikowski przed sądem zaprzeczył, że był tajnym współpracownikiem SB. Przyznał, że z racji "realiów i atmosfery politycznej", jakie panowały w Polsce w drugiej połowie lat 70., miał kontakty z funkcjonariuszami SB, bo - jak mówił - było to normą i wszyscy byli zmuszeni tak funkcjonować, zwłaszcza osoby publiczne, w tym dziennikarze. Wyjaśniał, że "STK" to skrót, którym podpisywał swoje teksty. Jak mówił, to że odwiedzał go oficer SB "nie było niczym dziwnym, szokującym". Podkreślał jednak, że nigdy nie podejmował żadnej współpracy, nie zgodził się na nią. Powiedział, że SB zainteresowała się nim, gdy złożył wniosek o paszport, bo on i żona mieli rodzinę za granicą, którą chcieli odwiedzić; oferowano mu pomoc w uzyskaniu tego dokumentu, w zamian za przygotowanie analizy środowiska polonijnego. Stwierdził, że odmówił, a paszportu nie dostał. Kulikowski mówił też, że wszystkie fakty rejestracji "były poza jego zgodą i wiedzą". Szczegółowo odnosił się do roku 1989, gdy miał zostać zarejestrowany ponownie. Tłumaczył, że w tamtym czasie był bardzo zaangażowany w pisanie o tzw. obławie augustowskiej. To niewyjaśniony dotąd mord dokonany na ok. 600 działaczach podziemia niepodległościowego z Suwalszczyzny przez NKWD w lipcu 1945. Do dziś nie wiadomo, gdzie spoczywają ofiary. Według Kulikowskiego po raz pierwszy o tej sprawie zaczęto mówić w 1988 roku, gdy powstał obywatelski komitet ds. poszukiwania osób zaginionych w tej obławie. Temat natychmiast podjęły polskojęzyczne media za granicą, a polskie - z powodu cenzury - nie mogły o tym mówić. Według niego dziennikarze na Suwalszczyźnie czynili wiele starań, by dostać zgodę na publikacje na ten temat. Stało się to wiosną 1989 r. Jak powiedział, po pierwszych publikacjach SB skontaktowała się z nim, mówiąc, że być może ma interesujące go informacje na temat obławy. Kulikowski zgodził się na spotkanie. Tłumaczył, że czuł, że obława to "temat życia", dlatego po informacje "poszedłby nie tylko do SB, ale i do piekła". Stwierdził, że poszedł na spotkanie z nadzieją, że być może "ktoś zmięknie", powie coś o obławie, ale spotkanie było "zwykłą pułapką". Jak powiedział, niczego się nie dowiedział. Zaznaczył, że nie składał żadnego zobowiązania do współpracy, nie składał żadnych donosów, w żadnej formie. Mówił, że byłby "niespełna rozumu", gdyby na dwa miesiące przed wolnymi wyborami z czerwca 1989 roku zgodził się na współpracę z SB. Zeznający w piątek ówczesny funkcjonariusz SB, który miał często spotykać się z Kulikowskim, powiedział, że to, iż został on zarejestrowany "nie oznacza, że była to typowa praca operacyjna". Mówił, że pierwsze kontakty z Kulikowskim "nie przyniosły rezultatu, bo nie wyrażał na nie zgody: ani na współpracę, ani na podpisanie zobowiązania". Jak powiedział, po poinformowaniu o tym przełożonych, odstąpił od formalnych spotkań, pseudonimu, ale - jak mówił - mimo wszystko zapraszał Kulikowskiego do kawiarni i tam odbywały się luźne rozmowy, podczas których nie padały żadne nazwiska. Sąd odroczył proces do drugiej połowy maja. Będą wówczas przesłuchiwani świadkowie obrony.