Do zdarzeń, którymi zajmuje się sąd, doszło w drugiej połowie października 2014 roku. Jak podawała wówczas policja, najpierw dyżurny miejski policji otrzymał telefonicznie informację od dziennikarza jednej ze stacji telewizyjnych o tym, iż w trakcie realizacji materiału zauważył stan samorządowca mogący świadczyć o spożyciu alkoholu. Niedługo potem także patrol drogowy, który wykonywał swoje obowiązki niedaleko urzędu, został przez kolejną osobę zawiadomiony o sytuacji. W tym czasie ówczesny wicemarszałek Walenty K. wyszedł z urzędu, więc niedaleko stamtąd policjanci chcieli skontrolować stan jego trzeźwości. Nie zgodził się na badanie na miejscu, ale badanie alkomatem zostało przeprowadzone na komisariacie. Jak podawała wówczas policja, alkomat wskazał 1,3 promila w wydychanym powietrzu. Przed sądem obwiniony nie przyznał się do zarzutu, iż wypełniał obowiązki zawodowe będąc pod wpływem alkoholu. Złożył oświadczenie. Mówił, że dzień przed wydarzeniami z 23 października 2014 roku zapowiedział drugiemu wicemarszałkowi województwa Mieczysławowi Baszko, że następnego dnia najprawdopodobniej weźmie urlop na żądanie. Miał mieć bowiem spotkanie ze znajomymi i jak mówił przypuszczał, że następnego dnia nie będzie w stanie pracować. Jak wyjaśniał, rano jednak musiał pojechać do Urzędu Marszałkowskiego w Białymstoku, bo okazało się, że został tam jego laptop i torba. Mówił, że chciał złożyć wówczas wniosek o urlop ale zauważył, iż nie ma ze sobą okularów. Powiedział, że gdy wychodził by je kupić w aptece, spotkał ekipę jednej ze stacji telewizyjnych. Zapewnił, że tego dnia nie miał żadnych umówionych spotkań służbowych, nikogo nie przyjmował i nie podpisywał żadnych dokumentów. Sąd przesłuchał we wtorek ośmioro świadków. "Czułem woń alkoholu" - mówił dziennikarz, który zawiadomił policję. Opowiadał, w jakich okolicznościach w urzędzie doszło do spotkania z Walentym K. Jak zeznał, kontekst wypowiedzi wicemarszałka był taki, że wykonuje on swoje obowiązki służbowe, nic nie wspominał o urlopie czy zwolnieniu lekarskim. Z ekipą telewizyjną były wówczas w urzędzie trzy nauczycielki jednej ze szkół prowadzonych przez samorząd województwa. Chodziło o zarzuty, jakie były wówczas stawiane dyrektorce tej szkoły. Zeznając przed sądem panie mówiły m.in., iż spotkany na schodach Walenty K. mówił, że wychodzi do apteki po okulary. Jak mówiły, z wypowiedzi samorządowca wynikało, że okulary miały być mu potrzebne do pracy. Ówczesny drugi wicemarszałek, a obecnie marszałek województwa podlaskiego Mieczysław Baszko potwierdził przed sądem, że Walenty K. dzień wcześniej poinformował go, że będzie chciał wziąć urlop na żądanie. Mówił, że wyraził na to zgodę i że było to wówczas w jego kompetencjach, bo zastępował nieobecnego marszałka województwa. Baszko powiedział też, że 23 października nie widział Walentego K. w urzędzie, oraz że ten nie podjął tego dnia żadnych "czynności pracowniczych". Dodał, że on sam podpisywał wówczas wszystkie dokumenty, także ze spraw mieszczących się w kompetencjach Walentego K. W jego ocenie, obwiniony nie zdążył złożyć na piśmie wniosku o urlop na żądanie, za sprawą incydentu z ekipą telewizyjną. Po zdarzeniu, jeszcze tego samego dnia ówczesny marszałek województwa podlaskiego Jarosław Dworzański odebrał wicemarszałkowi K. przysługujące mu kompetencje, m.in. nadzór nad kilkoma departamentami, ale nie złożył wniosku o jego odwołanie z zarządu. W jesiennych wyborach Walenty K. ponownie został radnym sejmiku województwa podlaskiego z listy PSL.