Chodzi o wystawianie mandatów na inne osoby, niż rzeczywiście kierujące pojazdami. Prokuratura ustaliła bowiem, że mimo ustalenia sprawcy wykroczenia, funkcjonariusz odstępował od jego ukarania i poświadczał w dokumentacji, że rzeczywistym sprawcą była inna osoba. Chodziło głównie o to, że punkty karne obciążały wtedy konto nie sprawcy wykroczenia drogowego, ale innej osoby. Główne dowody, to zeznania świadków: zarówno osób, które popełniły wykroczenia drogowe zarejestrowane przez fotoradar, jak i osób, które ich nie popełniły, ale na które wystawiano mandaty. W środę jako pierwszy zeznawał mężczyzna, którego wykroczenie drogowe zostało przypisane jego matce, obecnie 80-letniej kobiecie i to na nią wystawiono mandat i punkty karne. Świadek nie pamiętał wszystkich szczegółów sprawy, ale przyznał, że gdy został wezwany do siedziby Straży Miejskiej w Białymstoku, pytał strażników czy jest możliwość, by nie miał naliczonych na swoje konto punktów karnych. Jak zeznał, wówczas w pokoju, gdzie było kilka osób, padła propozycja, by mandat wypisać na kogoś innego, bo chodzi przede wszystkim o to, by był opłacony. Strażnik, który wypisał mandat, miał się opierać, ale ostatecznie wypisał mandat na matkę świadka, bo taką osobę ten wskazał. Kobieta nie była obecna na komendzie. Mandat zapłacił jej syn. Jak ustaliła prokuratura, takie przypadki miały miejsce w latach 2006-2008. W ocenie śledczych, było to działanie na szkodę interesu publicznego, osób, które nie popełniły wykroczenia oraz w celu osiągnięcia korzyści osobistej przez sprawców wykroczeń. Dlatego sąd chce przesłuchać też rodziców świadka, choć to osoby w podeszłym wieku i schorowane. Niewykluczone, że przesłuchanie odbędzie się w miejscu ich zamieszkania. Śledztwie zaczęło się od zawiadomienia Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku, po kontroli w Straży Miejskiej w ramach nadzoru nad jej działalnością. Trwało dwa lata, badanych było kilkadziesiąt przypadków. Po analizie materiału zebranego w sprawie, osiemnaście zdarzeń uznano za "wątpliwe" i w tym przypadkach postawiono strażnikom zarzuty. Oskarżeni, z których prawie wszyscy wciąż pracują jako strażnicy miejscy w Białymstoku, nie przyznają się.