Chodzi o rekrutację na stanowiska w Agencji przeprowadzoną w taki sposób, by pracę dostały dwie z góry ustalone osoby. Oskarżony Andrzej S. nie przyznaje się do popełnienia przestępstwa. Sąd przesłuchał w piątek m.in. urzędniczki w ARR, które były w komisjach konkursowych na stanowiska w białostockim oddziale Agencji. Obie mówiły, że - w ich ocenie - wybrani kandydaci byli najlepsi spośród osób, które wybrać zostały do rozmów kwalifikacyjnych w dwóch postępowaniach. - Nie odniosłam wrażenia, by dyrektor S. inaczej traktował te osoby - mówiła szefowa jednej z sekcji w białostockim oddziale ARR. Wszystkie zeznające urzędniczki mówiły też, że "nie przypominają sobie", by dyrektor Andrzej S. sugerował im wybór konkretnej osoby. Jednocześnie z zeznań tych świadków wynika jednak, że podczas konkursów miały miejsce sytuacje niespotykane przy innych naborach na stanowiska w oddziale Agencji. Chodziło np. o - wprowadzoną przez dyrektora - zmianę warunków ubiegania się o stanowisko. Zwykle było zapotrzebowanie na osoby z wykształceniem prawniczym, ekonomicznym bądź rolniczym, a tym razem wystarczyło jedynie skończyć jakiekolwiek studia. Wybrany wówczas kandydat miał akurat wykształcenie humanistyczne. Ponadto, jak zeznała urzędniczka zajmująca się kadrami w oddziale ARR, na polecenie dyrektora S. zadzwoniła ona do tego kandydata, by złożył on dokumenty do konkursu. Przyznała, że to jedyny taki przypadek w jej praktyce zawodowej. W drugim z konkursów okazało się, że ostatecznie wybrana (również po rozmowie kwalifikacyjnej) kandydatka, miała możliwość wcześniejszego spotkania się z dyrektorem oddziału, by dowiedzieć się, jakie są oczekiwania wobec poszukiwanego pracownika. Szefowa sekcji interwencji w oddziale ARR zeznała też w postępowaniu przygotowawczym, co potwierdziła w piątek przed sądem, że kandydat wybrany na najniższe stanowisko w jej sekcji, w ciągu miesiąca - pod jej nieobecność w pracy i bez jej rekomendacji - został awansowany o trzy szczeble zawodowe, na stanowisko głównego specjalisty. - Dyrektor sugerował, że to nie jego decyzja, ale nie powiedział czyja - zeznała świadek. Przesłuchania kolejnych świadków zaplanowano na koniec lutego. Oskarżonemu Andrzejowi S. prokuratura zarzuciła, że w kwietniu i czerwcu 2008 roku, jako funkcjonariusz publiczny dwa razy przekroczył uprawnienia "w zakresie nadzoru nad prawidłowym przebiegiem rekrutacji, zgodnym z zasadami otwartości i konkurencyjności przyjętymi w ustawie o Agencji Rynku Rolnego i organizacji rynków rolnych". S. był jednym z "bohaterów" prowokacji dziennikarzy programu TVN "Teraz my", którzy jesienią 2008 r. pokazali, że w bydgoskim i białostockim oddziale ARR można załatwić pracę, powołując się w rozmowie telefonicznej na znajomości w resorcie rolnictwa. W jego ocenie, cała sprawa, łącznie z dziennikarską prowokacją, była "ukierunkowana" na jego zdyskredytowanie i odwołanie go ze stanowiska. W Agencji już nie pracuje. Pokrzywdzonymi w tej sprawie są osoby, które brały udział w owych konkursach, ale pracy nie dostały, a także Agencja Rynku Rolnego. Śledztwo w sprawie sytuacji w ARR prokuratura prowadziła wspólnie z Centralnym Biurem Antykorupcyjnym. Postępowanie zaczęło się od zawiadomienia złożonego do CBA właśnie przez Andrzeja S., który zawiadomił Biuro, że był naciskany w sprawie zatrudniania osób, które - jego zdaniem - nie miały stosownych kompetencji. Śledztwo zakończyło się oskarżeniem prezesów Agencji: obecnego i jego poprzednika, ich proces trwa. Do odrębnego postępowania prokuratura wyłączyła wątek dotyczący Andrzeja S., bo w tamtym śledztwie ma on status pokrzywdzonego, a polska procedura karna nie przewiduje możliwości bycia w jednej sprawie także podejrzanym.