Proces dotyczy m.in. bezpodstawnego wykorzystania instytucji kontrolowanego wręczenia 5 tys. zł łapówki lekarzowi. Akcję przeprowadzono w czerwcu 2005 roku. Oskarżeni to lekarz uważany za inspiratora prowokacji i trzech policjantów, zajmujących się zwalczaniem korupcji. Tomasz Hirnle, wobec którego dokonano prowokacji, został zatrzymany i aresztowany na kilka tygodni; po długim procesie prawomocnie go uniewinniono. Sąd uznał bowiem, że nie mając żadnych wiarygodnych informacji, że lekarz przyjmuje łapówki, nie można było w sposób legalny przeprowadzić takiej akcji. W czwartek sąd m.in. ponownie przesłuchiwał dziennikarza - autora telewizyjnego reportażu śledczego, w którym ujawniono kulisy akcji, pokazując intrygę jednego lekarza wobec drugiego. Autor reportażu zawiadomił potem Prokuraturę Apelacyjną w Krakowie i to ona oskarżyła lekarza, policjantów i trzy osoby biorące udział w prowokacji. Pytania do dziennikarza dotyczyły przede wszystkim tego, czy i w jaki sposób inspirował on osoby, które ujawniły kulisy akcji, a potem były świadkami w śledztwie. Chodziło np. o to, czy przygotowywał on pytania do rozmów z policjantami, które były nagrywane i potem wykorzystywane w reportażu, a następnie w śledztwie. Dziennikarz kilka razy powtarzał, że celem nadrzędnym było dotarcie do prawdy i weryfikowanie informacji, które miał od tych osób. Przyznał, że np. instruował kobietę, jak ma przeprowadzić telefoniczną rozmowę z policjantem, ale zastrzegł, że robił to jedynie "pod kątem realizacji telewizyjnej", czyli tego, jak rozmowa ma przebiegać. Obrońcy dopytywali, czy takie zabiegi mogły wpłynąć na swobodę wypowiedzi osób, które potem w śledztwie były świadkami przeciwko ich klientom. - Nie sądzę, by mój sposób instruowania odbiegał od normy dziennikarskiej - dodał świadek. Oskarżeni policjanci mieli zastrzeżenia do sposobu zbierania materiałów przez autora reportażu. W ocenie jednego z nich weryfikacja przez dziennikarza informacji od osób, które zgodziły się ujawnić kulisy akcji, nie była rzetelna, a chodziło o potwierdzenie tezy, że "funkcjonariusze wiedzieli, o co chodzi w tej sprawie". W oświadczeniu na zakończenie rozprawy mówił też, że kontrola Komendy Głównej Policji nie wykazała "żadnych uchybień", jeśli chodzi o działania policjantów przy prowokacji wobec kardiochirurga. Białostocki sąd rejonowy odroczył proces do połowy maja. Chce wówczas przesłuchać jeszcze jednego świadka i ma otrzymać uzupełniony zapis stenogramów rozmów telefonicznych, które są dowodami w sprawie. Jak mówiła sędzia przewodnicząca Małgorzata Sawicka, jeśli nie zajdą jakieś nowe okoliczności, 2-3 tygodnie później sąd przewiduje mowy końcowe w tym procesie. Proces trwa dwa lata; oskarżony lekarz, w przeszłości podwładny Tomasza Hirnle, i trzej policjanci, nie przyznają się do zarzutów. Wcześniej dwie kobiety (jedna z nich odebrała w prowokacji rolę córki pacjenta i zostawiła w gabinecie lekarza kopertę z pieniędzmi - przyp. red.) dobrowolnie poddały się karze. Sprawa mężczyzny, który odegrał w prowokacji rolę pacjenta, została wyłączona do odrębnego postępowania. Po uniewinnieniu, Tomasz Hirnle domagał się do Skarbu Państwa ok. 500 tys. zł odszkodowania i zadośćuczynienia za pobyt w areszcie. Jesienią 2011 roku Sąd Apelacyjny w Białymstoku zasądził mu w sumie 90 tys. zł. Trwa drugi proces w tej sprawie, bo częściowo wyrok został uchylony.