Takie urządzenie, zbudowane z wykorzystaniem zegarka elektronicznego, zostało znalezione pod łóżkiem w domu teścia oskarżonego 41-latka, mieszkańca jednej z podbiałostockich miejscowości. W porę je jednak zauważono i wyniesiono na zewnątrz, zanim doszło do pożaru. Jeden z zarzutów postawionych oskarżonemu dotyczy właśnie tego zdarzenia. Ale najpoważniejsze zarzuty, to oskarżenie o zabójstwo teściowej przy użyciu rtęci oraz o usiłowanie zabójstwa teścia, szwagierki, jej męża i dzieci, którzy byli narażeni na działanie trujących oparów tej substancji. Białostocki sąd okręgowy przesłuchiwał we wtorek biegłych: chemika oraz specjalistów z zakresu pożarnictwa, próbując wyjaśnić wątek dotyczący urządzenia zapalającego. Urządzenie skonstruowano z użyciem zegarka elektronicznego. Po uruchomieniu w nim alarmu miał być zamknięty obwód elektryczny zasilany z baterii, w konsekwencji miało dojść do rozżarzenia się żarnika żarówki pozbawionej bańki szklanej i zapłonu mieszaniny pirotechnicznej w plastikowej butelce. Biegły z zakresu chemii wskazał dwie przyczyny tego, że na szczęście do zapłonu nie doszło: albo konstrukcja była wadliwa, albo przy wynoszeniu owego urządzenia lub przy uderzeniu o ziemię (po wyrzuceniu go na zewnątrz) został poruszony materiał pirotechniczny. Z wypowiedzi biegłego wynikało, że w realiach polskiej przestępczości użycie tzw. urządzeń zwłocznych (opóźniających zapłon) to rzadkość. Mówił, że tylko jeszcze raz spotkał się z czymś takim i urządzenie także nie zadziałało. Mówił, że takim urządzeniem może być np. budzik, telefon komórkowy, są też zapalniki chemiczne. Pytany przez prokuratora ocenił, że elementy i materiały, z których powstało urządzenie, o którym jest mowa w tym procesie, są ogólnodostępne, a wiedza - osiągalna w internecie. Biegła z 30-letnim doświadczeniem ze Szkoły Głównej Służby Pożarniczej także przyznała, że w jej praktyce takie urządzenia to rzadkość. Pytana, dlaczego urządzenie nie zadziałało, wymieniła kilka możliwych przyczyn: złe umiejscowienie mieszaniny pirotechnicznej, zły jej skład oraz - podobnie jak biegły chemik - możliwość jej przesunięcia w czasie wynoszenia na zewnątrz. I dodała, że urządzenie mogło wywołać pożar, gdyby wszystkie jego elementy znajdowały się w odpowiednim miejscu. Sąd odroczył proces do końca maja. Liczy na to, że do tego czasu gotowa będzie opinia biegłych z zakresu onkologii i toksykologii dotycząca pogarszającego się stanu zdrowia teścia oskarżonego mężczyzny. Ponieważ strony nie zgłosiły nowych wniosków dowodowych, sąd nie wykluczył, iż dojdzie też wtedy do wystąpień końcowych stron. To powtórny proces w sprawie. W pierwszym procesie zapadł wyrok 25 lat więzienia, ale w postępowaniu apelacyjnym został uchylony. Sąd odwoławczy zwrócił bowiem uwagę na niekonsekwencję w rozumowaniu sądu okręgowego, który raz uznawał łańcuch poszlak za wystarczający do przypisania oskarżonemu sprawstwa, a w innej sytuacji już nie. Według śledczych, mężczyzna w 2004 roku dokonał zabójstwa teściowej wsypując jej do jedzenia, co najmniej dwukrotnie, chlorek rtęci. Prokuratura zarzuciła mu także usiłowanie w latach 2005-2009 zabójstwa teścia, szwagierki, jej męża i dzieci. Oskarżony miał rozlać w ich domach kilka razy rtęć, wskutek czego domownicy byli przez dłuższy czas poddawani działaniu toksycznych oparów tej substancji, co odbiło się zwłaszcza na zdrowiu teścia. Inne zarzuty, to m.in. wzniecenie pożarów w domach rodziny żony czy uszkodzenie samochodu szwagrostwa. Prokuratura przyjęła m.in. w oparciu o opinie biegłych, że mężczyzna ma "chorobliwą osobowość" i negatywne nastawienie do rodziny żony. Przyjęła, że nie mógł on znieść silnego przywiązania emocjonalnego swojej żony do matki; miał też teściom za złe, że - w jego ocenie - bardziej pomagają rodzinie drugiej córki. Do popełnienia żadnego z tych przestępstw oskarżony nie przyznaje się.