W pierwszym procesie lekarz (zgadza się na podawanie danych) został skazany za to m.in. na karę więzienia w zawieszeniu, ale sąd drugiej instancji wyrok uchylił i nakazał sprawę rozpatrzyć jeszcze raz. Sąd odwoławczy uznał bowiem, że wyrok został wydany w oparciu o niepełny materiał dowodowy - nie wzięto bowiem pod uwagę dowodów ze śledztwa, dotyczącego okoliczności przeprowadzenia prowokacji wobec lekarza. Zakończyło się ono oskarżeniem siedmiu osób, w tym trzech policjantów. Zobowiązał sąd rejonowy do zapoznania się z tymi materiałami w ponownym procesie i wzięcia pod uwagę dowodów dotyczących m.in. legalności zastosowania procedury "łapówki kontrolowanej" i wiarygodności świadków. Według sądu odwoławczego, w ponownym procesie kluczowe dla rozstrzygnięcia sprawy powinno być ustalenie, która wersja przebiegu zdarzeń w gabinecie lekarza jest prawdziwa: oskarżonego czy kobiety, która odegrała rolę córki pacjenta (to ona zostawiła pieniądze na biurku). Oskarżony kardiochirurg nie przyznaje się do zarzutów. W skierowanej do sądu pisemnej odpowiedzi na akt oskarżenia Tomasz Hirnle napisał, że za jego bytności klinika kardiochirurgii szpitala uniwersyteckiego w Białymstoku (jest jej kierownikiem) odniosła sukces finansowy i naukowy, a skierowane przeciwko niemu działania miały na celu zdyskredytowanie jego osoby. Lekarz po raz kolejny opisał przebieg wizyty w jego gabinecie pacjenta i jego rzekomej córki, po której w szufladzie biurka kardiochirurga policja znalazła kopertę z pieniędzmi. Jak mówił (to samo zeznawał w pierwszym procesie), gdy po wyjściu tych osób z gabinetu wrócił tam z kolejną pacjentką, zobaczył na biurku kopertę, którą schował do szuflady. - Miałem poczucie, że coś jest nie tak - mówił Hirnle i dodał, że nie chciał, by wchodząca pacjentka miała wrażenie, że dzięki kopercie (w domyślne z pieniędzmi), można coś z nim załatwić. We wcześniej składanych wyjaśnieniach mówił, że wszystko działo się bardzo szybko i tak naprawdę chciał już iść na salę operacyjną, gdzie czekał na niego pacjent. Dlatego kopertę, którą miał zauważyć dopiero po powrocie do gabinetu z kolejną pacjentką, schował do biurka i sprawę zamierzał wyjaśnić, ale zanim wyszedł na salę operacyjną, do gabinetu weszli policjanci. Sąd rozpoczął we wtorek postępowanie dowodowe. Pierwszym świadkiem był Wojciech S., lekarz pracujący w tej samej klinice, który w krakowskim śledztwie został uznany za inspiratora prowokacji i oskarżony m.in. o tworzenie fałszywych dowodów, składanie fałszywych zeznań i nakłanianie do ich składania (za obietnicę zapłacenia 20 tys. zł) dwóch innych osób, biorących bezpośredni udział w prowokacji. To on znalazł osobę, która odegrała rolę pacjenta wymagającego operacji kardiochirurgicznej. Jak mówił we wtorek przed sądem, taką osobę pomógł mu znaleźć znajomy z Warszawy. Mówił też, że pomógł mu zrobić specjalistyczne badania, odebrał też z dworca kobietę, która miała być córką pacjenta. Zeznał, że bezpośrednio w prowokacji nie brał udziału, a o zatrzymaniu Hirnle dowiedział się od innego lekarza, gdy był na sali operacyjnej. Wojciech S. mówił także o "znanych mu rzekomo" przypadkach przyjmowania pieniędzy przez lekarzy z kliniki. Wymienił nazwisko innego kardiochirurga, który miałby przyjmować łapówki. Jak powiedział, "dotarł" do pacjenta z 2007 roku, który miał mu powiedzieć, że jego żona zapłaciła tysiąc złotych za operację w tej klinice. Stenogram tej wypowiedzi dołączył do akt sprawy, choć nie chciał podać danych tej osoby. Zrobił to dopiero na żądanie sądu. Proces dotyczący okoliczności policyjnej prowokacji jeszcze się nie rozpoczął, choć akt oskarżenia jest w sądzie od ubiegłego roku. Powodem jest zły stan zdrowia jednego z oskarżonych; mężczyzny, który w policyjnej akcji odegrał rolę pacjenta. We wtorek mężczyzna ten stawił się jednak w charakterze świadka na procesie doktora Hirnle. Przeprosił go za wzięcie udziału w - jak to ujął - "diabelskiej intrydze". Nie wiem, co mi do głowy uderzyło - mówił świadek Włodzimierz D. Powiedział także, że lekarz S. obiecał za wzięcie udziału w prowokacji 25 tys. zł. Ostatecznie stanęło na 20 tys., ale zapłacił 15 tys. zł (wcześniej Wojciech S. mówił przed sądem, że zapłacił jedynie 3 tys. zł za noclegi i inne koszty). Sąd odroczył rozprawę do najbliższego piątku. Zeznawać będą wówczas kolejni świadkowie, m.in. kobieta, która w czasie prowokacji odegrała rolę córki pacjenta.