Poinformował o tym dziennikarzy prezes firmy Maciej Potentas, w czasie briefingu wojewody podlaskiego, różnych służb oraz przedstawicieli właściciela terenu, zorganizowanego w miejscu pożaru w Studziankach. Akcja gaśnicza trwa tam czwartą dobę. Polega na tym, że pracownicy firmy przy użyciu specjalnych wózków widłowych wyciągają z pryzmy śmieci i odwożą je na bok, gdzie strażacy je dogaszają. Jak mówił dziennikarzom zastępca komendanta wojewódzkiego straży pożarnej w Białymstoku Dariusz Sadowski, akcja na pewno potrwa kolejnych kilka dni. Gdy wybuchł pożar, pryzma miała ok. 10 metrów wysokości, ułożona była z bloków odpadów sprasowanych pod dużym ciśnieniem. W dużej części to tworzywa sztuczne. - To oczywiście niemal wyłącznie masa palna - mówił Sadowski. Dodał, że rozważano użycie specjalnej piany gaśniczej do pokrycia płonącego składowiska, ale oceniono, że oprócz znacznych kosztów, rzędu 30-40 tys. zł, nie byłoby "efektu gaśniczego", bo, biorąc pod uwagę wielkość pożaru, trzeba byłoby tę pianę często uzupełniać. Dlatego strażacy ocenili, że jedyną racjonalną metodą jest stopniowe rozbieranie hałdy i gaszenie śmieci w mniejszych partiach na dodatkowym składowisku. Strażacy szacują, że do tej pory udało się powierzchnię składowiska zmniejszyć o ok. 15 proc., obniżyła się też do ok. 5 metrów jego wysokość. Obecny na miejscu wojewoda podlaski Maciej Żywno mówił, że trudnym momentem akcji była poprzednia doba, kiedy zmieniła się pogoda i dym z płonących śmieci zaczął przemieszczać się niżej, niż wcześniej. Zapewniał, że cały czas stan powietrza monitorują właściwe służby. - Bezpośredniego zagrożenia dla ludzi nie ma - dodał Maciej Żywno. Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska i Sanepid na bieżąco monitorują sytuację w okolicznych wsiach, w związku z przemieszczaniem się dymu. Na razie nie stwierdzono przekroczenia norm, ale w jednej z pobliskich miejscowości, z jednego z domów usytuowanych w zagłębieniu terenu, gdzie zbierał się dym, kilka osób wyprowadziło się do bliskich. Tam Sanepid stwierdził, że wynik stężenia tlenku węgla zbliżył się do dopuszczalnej normy. Pole magazynowe, gdzie doszło do pożaru, znajduje się na terenie będącego w budowie Centrum Innowacyjnej Gospodarki Odpadami, które buduje spółka Czyścioch z Białegostoku. Inwestycja miała być gotowa do końca 2011 r., ale nie jest jeszcze ukończona. Strażacy nie mówią o przyczynie pożaru, jej ustaleniem zajmuje się policja. Prezes firmy Czyścioch Maciej Potentas uważa, że było to umyślne podpalenie magazynowanych odpadów komunalnych, które w kwietniu miały posłużyć do rozruchu instalacji recyklingu w budowanym zakładzie. - Stwierdzamy z całą stanowczością, że było to podpalenie. Nie mogło być tak, że sprasowane odpady i w takiej temperaturze (w nocy, gdy doszło do pożaru, było minus 20 st. C - przyp. red.) zapaliły się natychmiast, bez jakichkolwiek oznak wcześniej - powiedział prezes firmy Czyścioch. Potentas zapewnił, że teren jest dozorowany całą dobę, a pożar zauważył nocny stróż. Zgodnie z relacją stróża, ogień pojawił się nagle, od razu miał 2-3 metry wysokości. Dodał, że na placu zmagazynowano ok. 20 tys. ton odpadów, na podstawie pozwolenia wydanego przez Starostwo Powiatowe w Białymstoku. W związku z pożarem w Studziankach, kilka organizacji ekologicznych wystosowało apel do władz wojewódzkich oraz Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska. W ich ocenie, miejsce to jest obecnie "na skraju katastrofy ekologicznej". Takiej inwestycji w tym miejscu sprzeciwiają się też okoliczni mieszkańcy, skupieni w stowarzyszeniu "Demoskratos". Jak mówili dziennikarzom przedstawiciele organizacji, w odległości niecałego kilometra są najbliższe domy. Mówili też, że zgromadzili dokumenty, z których wynika, iż taka inwestycja na obszarze cennym przyrodniczo w ogóle nie powinna być brana pod uwagę.