Według aktu oskarżenia Prokuratury Rejonowej w Białymstoku, 15 lutego tego roku nauczycielka najmłodszych klas miała - po jednym razie - uderzyć obie dziewczynki (z klasy, której jest wychowawcą) dłonią w pośladki. Stało się to na szkolnym korytarzu, gdy wcześniej jedna z uczennic I klasy uderzyła drugą piórnikiem, a ta w rewanżu kopnęła ją w nogę. Prokuratura uznała, że doszło do naruszenia przez osobę dorosłą nietykalności cielesnej obojga dzieci, za co grozi do dwóch lat więzienia. Sprawa została nagłośniona za sprawą matki jednej z dziewczynek. 49-letnia, doświadczona nauczycielka, do zarzutu nie przyznaje się. Twierdzi, że nie były to klapsy, a dotyk w okolicy biodra w żartach, żeby rozładować konflikt między dziewczynkami. Mówiła też, iż ten konflikt jest następstwem złej relacji między ich matkami. Do zdarzenia doszło w obecności jednej z tych kobiet. Na poprzedniej rozprawie mówiła ona, że nie chce ścigania nauczycielki, jej zdaniem nie doszło do naruszenia nietykalności cielesnej jej córki. "Doszło do jakiegoś dotknięcia" Inaczej zdarzenie - na podstawie relacji córki - przedstawia druga z matek, która ostatecznie zawiadomiła policję, łapski magistrat i kuratorium. W procesie ma ona status oskarżycielki posiłkowej. W piątek przed Sądem Rejonowym w Białymstoku zeznawał dyrektor szkoły w Łapach, w której incydent miał miejsce. Przyznał on, że świadkiem zdarzenia nie był. Od samej nauczycielki usłyszał, iż odbyła z uczennicami rozmowę wychowawczą, chciała rozładować napięcie między nimi i wtedy doszło do kontaktu fizycznego. "Doszło do jakiegoś dotknięcia, ale nie można potraktować tego jako klapsa" - mówił. Powiedział też, iż w związku z incydentem był składany wniosek do rzecznika dyscyplinarnego dla nauczycieli (ostatecznie komisja odmówiła wszczęcia takiego postępowania). Bardzo dobrze wypowiadał się o oskarżonej nauczycielce. "Nauczyciel, który niesie do pracy dwie reklamówki pomocy dydaktycznych przez siebie zrobionych, to dla mnie wzór do naśladowania" - powiedział, dodając, że cała sprawa z naruszeniem nietykalności dzieci bardzo go zdziwiła. Podobnie dobre zdanie o oskarżonej miała szkolna pedagog, która również zeznawała w piątek jako świadek. Nagrania z tzw. niebieskiego pokoju Inaczej jednak sprawa wygląda w zeznaniach jednej z dziewczynek. Sąd odtworzył w piątek nagrania z tzw. niebieskiego pokoju, gdzie dzieci były przesłuchiwane w obecności psychologa. Córka kobiety, która złożyła zawiadomienie mówiła, że był to klaps i że odczuła uderzenie, choć przyznała, że nie było mocne. "Trzymała mnie za rękę i klepnęła w pośladek" - mówiła dziewczynka na nagraniu, które odtworzył sąd. Matka tej uczennicy chce, by dowodami w sprawie były nagrania jej rozmów z nauczycielką i dyrektorem szkoły. Dokonała ich bez wiedzy i zgody rozmówców, więc obrona stoi na stanowisku, że są to tzw. owoce zatrutego drzewa, czyli dowód pozyskany bezprawnie. Chce jego odrzucenia. Sąd nie podjął w piątek żadnej decyzji co do nagrań, chce by strony na piśmie przedstawiły swoje stanowiska prawne w tej sprawie. Obrona złożyła do akt opinie m.in. związków zawodowych w szkole i jej rady pedagogicznej dotyczące oskarżonej. W aktach sprawy jest też jej ocena pracy czy informacja o nagrodach dyrektorskich. Jak poinformował sąd, wśród dowodów jest też m.in. pismo w obronie nauczycielki podpisane przez "rodziców uczniów" tej klasy, które trafiło do policji jeszcze w trakcie śledztwa. Sąd odroczył sprawę do ostatniego tygodnia stycznia przyszłego roku. Niewykluczone, że proces się wówczas zakończy. Oskarżona wciąż jest zawieszona w pełnieniu obowiązków służbowych. Obowiązuje ono do zakończenia postępowania karnego.