Proces w pierwszej instancji trwał od marca ubiegłego roku. Ze względu na charakter sprawy i dobra osobiste pokrzywdzonych - w całości, łącznie z odczytaniem aktu oskarżenia, odbywał się za zamkniętymi drzwiami, jawny był dopiero wyrok i część uzasadnienia. Na początku procesu sąd, a w śledztwie prokuratura, nie wydały mediom zgody na podawanie danych i prezentowanie wizerunku Krzysztofa Bartoszuka. Chodziło o ochronę pokrzywdzonej i innych członków rodziny. Jak jednak mówiła w czwartek przewodnicząca składu sędziowskiego Izabela Komarzewska, po podaniu w mediach danych osób pokrzywdzonych, "doszło do dysproporcji" w ochronie ich danych i danych oskarżonego i obecnie nie ma powodu, by danych Krzysztofa Bartoszuka i jego wizerunku nie podawać. Mężczyzna został skazany na 10 lat więzienia, to kara łączna za siedem zarzutów. To nie tylko wielokrotne gwałty na córce z użyciem przemocy i gróźb, ale także m.in. wielokrotne tzw. inne czynności seksualne wobec małoletniej wówczas córki (m.in. dotykanie jej intymnych miejsc) oraz fizyczne i psychiczne znęcanie się nad rodziną: żoną, córką i synem. Najwyższa jest kara 8 lat więzienia za gwałty. Jak ustalono w procesie, trwało to przez 5 lat, według śledczych - pierwsze gwałty miały miejsce, gdy dziewczyna miała 16 lat. Bartoszuk mówił w śledztwie i przed sądem, że nie gwałcił córki, a wręcz "ulegał jej namowom". Sędzia Komarzewska uzasadniała, dlaczego nie można było przyjąć, jak chciała prokuratura, że były to gwałty ze szczególnym okrucieństwem. Powiedziała w jawnej części uzasadnienia, że pokrzywdzona dziewczyna, obecnie 23-letnia, przed sądem zmieniła znacznie swoje zeznania dotyczące opisów przemocy wobec niej stosowanej. - Podała, że ojciec tak naprawdę nigdy jej nie uderzył, że nieprawdą jest, że ją wiązał. Zeznała, że nigdy ojciec nie musiał używać wobec niej siły fizycznej, ponieważ i tak ona panicznie się go bała, była mu całkowicie podporządkowana i czuła się wobec niego bezwolna - mówiła sędzia. Wyjaśniła, że sąd uwierzył w te wyjaśnienia, bo dziewczyna sama zeznała, że jej pierwsze, drastyczne opisy wynikały z tego, iż chciała zwrócić uwagę na to, co się stało. Sędzia mówiła też, że taka postawa dziewczyny wynikała z powszechnego przekonania, że sprawca zgwałcenia musi używać siły, przemocy i musi spowodować obrażenia u ofiary. Tłumaczyła, że dziewczyna obawiała się, iż jeśli powie, że nie broniła się przed współżyciem, wszyscy pomyślą, iż na to się zgadzała, będzie współwinna i trafi do więzienia. - Nie ma wątpliwości i sąd ani przez chwilę ich nie miał, że każde zbliżenie z ojcem było zgwałceniem w rozumieniu kodeksu karnego - mówiła sędzia Komarzewska. Ale wyjaśniała, że dla przyjęcia szczególnego okrucieństwa istotny jest sposób działania sprawcy, który "ponad miarę dręczy ofiarę, stosuje drastyczne metody do wymuszenia współżycia, powoduje uszkodzenia ciała". Sędzia mówiła, że w tej sytuacji takich przesłanek nie było. Mówiła, że Bartoszuk przychodził do pokoju córki, współżył z nią, snuł plany, że będzie żył z nią, jak z żoną. Sędzia dodała, że choć "obiektywnie" wyrządzał córce ogromną krzywdę, to brak było przesłanek do uznania, że było to działanie "szczególnie okrutne" w definicji kodeksu karnego. Izabela Komarzewska mówiła, że dziewczyna doznała ogromnego upokorzenia, została skrzywdzona psychicznie i pozbawiona dzieciństwa. Ale podkreśliła, że kara ma przede wszystkim dać jej satysfakcję, bo to jej zasługą jest, że "miała siłę" doprowadzić ojca na ławę oskarżonych. - Ten wyrok ma stanowić przede wszystkim satysfakcję dla pokrzywdzonej, by - tak jak chciała - jej przykład mógł pomóc innym ofiarom, znajdującym się w podobnej sytuacji - dodała sędzia. Samej dziewczyny, ani jej bliskich, na publikacji wyroku nie było. W tym samym procesie oskarżono też wraz z Krzysztofem Bartoszukiem trzech mężczyzn, którzy uczestniczyli w najściu na dom narzeczonego córki, u którego się schroniła. Prokuratura zakwalifikowała to jako rozbój. Sąd zmienił kwalifikację na łagodniejszą. Trzech mężczyzn skazał na kary więzienia w zawieszeniu i grzywny. Byli niekarani, przyznali się, wyrazili żal i skruchę. Krzysztof Bartoszuk został zatrzymany we wrześniu 2008 roku. Było to możliwe, bo jego żona wraz z córką, po latach milczenia, zawiadomiły policję w Siemiatyczach (rodzina mieszkała wówczas w jednej z podsiemiatyckich wsi) o tym, co działo się w domu. Dziewczyna zeznała wówczas, że była wykorzystywana seksualnie przez ojca i urodziła dwoje dzieci, a ojciec zmusił ją, by zostawiła je w szpitalu. Do tego wątku sąd w jawnej części uzasadnienia nie odniósł się. W śledztwie prokuratura informowała, że wie, do jakich rodzin dzieci trafiły, ale zdecydowała by - ze względu na dobro rodzin i dzieci - nie wykonywać badań DNA na potwierdzenie ojcostwa. Prokuratura, która domagała się dla Krzysztofa Bartoszuka kary 15 lat więzienia, nie wie jeszcze, czy będzie składała apelację. Sam skazany, wyprowadzany z sali rozpraw powiedział dziennikarzom, że będzie się odwoływał. CZYTAJ TAKŻE: Akt oskarżenia przeciwko ojcu, który gwałcił córkę Ojciec podejrzany o gwałty na córce