"Mięso armatnie reżimu Łukaszenki, tysiące wygnańców, często irackich Kurdów, zwabionych przez siatki mafijne, po męczarniach poniżenia i złego traktowania są wywożeni na polską granicę" - pisze w czwartek "Le Monde". "Rankiem w środę 17 listopada u bram Unii Europejskiej tkwiło jeszcze kilka tysięcy migrantów, którzy dzień wcześniej zostali wypchnięci przez siły białoruskie na granicę z Polską. Ogromna większość irackich Kurdów, uciekających przed złą przyszłością w swoim kraju, została zwabiona w tę piekielną pułapkę po zaaranżowaniu przez Mińsk przepływów migracyjnych z Bliskiego Wschodu do Europy przez Polskę i Litwę" - podkreśla dziennik. Migranci opowiadają: Powiedzieli, że możemy wypić ich mocz "Zostaliśmy schwytani jak bydło" - powiedział dziennikarzowi gazety przez telefon 26-letni Niszan, który przyjechał na Białoruś w grupie 12 osób, w tym dzieci, z irackiego Kurdystanu. "Na początku miesiąca byliśmy rozproszeni po lesie w małych grupach, byliśmy sami i nie wiedzieliśmy, dokąd iść. Potem białoruska policja lub wojsko przybyły, aby nas podzielić na mniejsze grupy" - wyjaśnia Niszan. "Uderzyli mnie w klatkę piersiową, bo nie chciałem wykonywać ich rozkazów. Poprosiliśmy grupę żołnierzy o wodę. Wyciągnęli penisy i powiedzieli, że możemy wypić ich mocz" - mówi. "W nocy 15 listopada zauważyliśmy coraz więcej grup wyjeżdżających w nieznane miejsce" - powiedział 29-letni Musa. Kilka godzin później wraz z towarzyszami został wypchnięty w rodzaj "strefy buforowej" między Polską a Białorusią, w pobliżu przejścia granicznego - pisze "Le Monde". "Mijały godziny, było nam zimno, byliśmy głodni" - opowiada młody Kurd. "Myśleliśmy, że Polacy mogą otworzyć granicę, ale nic się nie wydarzyło. Byliśmy źli, żądaliśmy od Polaków jedzenia. Nie mogliśmy tego dłużej znieść. Białorusini zamienili nas w głodne szczury gotowe zrobić wszystko, aby wydostać się z ich pułapki" - opowiada migrant. "Białorusini przecinali polski drut kolczasty" "Strategia białoruska polega na wykorzystaniu faktu, że jesteśmy u kresu sił, aby zmusić nas do robienia tego, czego chcą. Na przykład mówią nam, że jeśli chcemy wrócić po zapasy, musimy iść i zaatakować granicę" - mówi Niszan. "Przez trzy dni Białorusini przecinali polski drut kolczasty szczypcami i narzędziami. Zmusili nas do ich użycia" - mówi Niszan. "Ponieważ większość z nas odmówiła ataku na Polaków, Białorusini przybyli dwójkami lub trójkami, formując małe grupki po około 20 osób, aby zmusić nas do forsowania drutu kolczastego. Tym, którzy nie zastosowali się do tego (nakazu), grożono" - opowiadają Kurdowie. "Rozumiem, że między tymi dwoma krajami (Polską i Białorusią - red.) panuje wielka wrogość i że wykorzystują nas do walki ze sobą nawzajem. Staliśmy się pionkami w grze między tymi dwoma krajami, które robią z nami, co im się podoba. Jeden nas popycha, drugi odrzuca" - mówi Kurd dziennikowi "Le Monde". Granica polsko-białoruska. "Większość nie chce wracać do Iraku" Niszan mówi, że w środę o świcie został zabrany wraz z grupą 100 osób i zawieziony autobusem pod nadzorem białoruskiego wojska do hotelu w miejscowości Porzecze na Białorusi, niespełna 7 kilometrów od granicy z Litwą. Innym zaproponowano schronienie z bardzo ograniczoną liczbą łóżek w centrum logistycznym. "Mimo zimna wielu niechętnie tam jedzie. Ludzie boją się, że to krok do repatriacji do Iraku, a większość tego nie chce" - mówi dziennikowi Bahaddina. "Nie ufaj przemytnikom, którzy sprawili, że uwierzyliśmy w Kurdystanie, że wszystko będzie łatwe. Okłamali nas, sprzedali!" - mówi 27-letnia Sozyar, matka czteromiesięcznego dziecka. Kobieta opowiada o kurdyjskich stronach na Facebooku, które kierują do biur podróży, i przemytników zachęcających do zakupu "pakietów" na podróż do Europy przez Mińsk.