Oskarżonych było osiem osób: jedną sąd uniewinnił, a wobec kolejnej umorzył postępowanie. Wyrok nie jest prawomocny. Ani obrońcy osób skazanych, ani prokurator nie zadeklarowali jeszcze ostatecznie, czy będą składali apelacje. Proces był pośrednio związany z wypadkiem, w którym zginęło 13 osób: dziesięcioro uczniów i trzej kierowcy (prowadzący autokar, jego zmiennik oraz kierowca ciężarówki z którą zderzył się autokar). Oskarżeni byli pracownicy firm transportowych, specjaliści bhp, a także lekarka medycyny pracy, która zajmowała się wydawaniem kierowcom zaświadczeń o zdolności do pracy. To właśnie lekarz Ludmiła J. usłyszała najpoważniejsze zarzuty w tej sprawie. Kierowcy, który w momencie wypadku prowadził autokar, ponad rok wcześniej wydała zaświadczenie o braku przeciwwskazań do pracy za kierownicą. Potem okazało się, że mężczyzna od lat chorował na padaczkę i nie powinien być zawodowym kierowcą. Przychodząc po zaświadczenie, kierowca nie miał stosownego skierowania z zakładu pracy, nie został też wysłany na specjalistyczne badania. Lekarka uwierzyła, że w firmie zagubiono to zaświadczenie i wydała nowe, po pobieżnym badaniu. Prokuratura oskarżyła ją o nieumyślne sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy lądowej poprzez fakt wydania kierowcy zaświadczenia, którego nie powinien był otrzymać i dopuszczenie go w ten sposób do pracy. W trakcie procesu zmodyfikowała zarzut postawiony lekarce: uznała, że owo sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy dotyczyło nie wypadku koło Jeżewa we wrześniu 2005 roku, ale zdarzenia z lipca 2004 roku, w niedługim czasie po wydaniu zaświadczenia. Kierowca jechał wówczas jako zmiennik i niedaleko Makowa Mazowieckiego miał atak padaczki. Sąd uznał jednak, że lekarce można przypisać jedynie poświadczenie nieprawdy w dokumentach i skazał Ludmiłę J. na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu na cztery lata, 5 tys. zł grzywny i dwuletni zakaz wykonywania zawodu w zakresie wykonywania badań profilaktycznych. Jak wyjaśniał sędzia Hubert Półkośnik, nie można uznać, że lekarka dopuściła się nieumyślnego sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy drogowej, bo nie można przyjąć, że od wystawienia zaświadczenia "przez cały czas utrzymywał się stan niebezpieczeństwa". Kierowca wciąż bowiem pracował, nie miał wypadków a chorował na padaczkę od lat, ukrywając ją przed kolejnymi lekarzami medycyny pracy. Sędzia przytoczył opinię biegłych w sprawie, którzy podkreślili, że jeśli pacjent ukrywa chorobę i nie chce współpracować z lekarzami, schorzenie jest bardzo trudne do wykrycia. Sędzia ocenił, że nie ma związku przyczynowego między wydaniem zaświadczenia kierowcy a wypadkiem koło Jeżewa. Dokument był bowiem wydawany wtedy, gdy kierowca pracował w innej firmie niż ta, której autokarem kierował w czasie wypadku koło Jeżewa. Sędzia Półkośnik dodał, że w przyszłości zasadne byłoby zobowiązania lekarzy do informowania o schorzeniach kierowców w specjalnym rejestrze, do wglądu i weryfikacji przez urzędy komunikacji, które wydają prawo jazdy. Proces to następstwo bardzo drobiazgowego śledztwa przeprowadzonego przez Prokuraturę Okręgową w Białymstoku. Zajęła się ona innymi wątkami, niż tylko sam wypadek, gdy rodziny uczniów którzy zginęli w wypadku, w 2006 roku zwróciły się o pomoc do Ministerstwa Sprawiedliwości. Rodziny cały czas interesowały się procesem. Jedna z matek, Krystyna Biegańska mówiła dziennikarzom po wtorkowej publikacji wyroku, że trudno mówić o satysfakcji. Powiedziała, że "to praca wykonana na rzecz innych", bo lekarka popełniła błędy i - w jej ocenie - teraz lekarze zwrócą na to uwagę. - Uważam, że wszystkie media powinny dokładnie powiedzieć, dlaczego te osoby zostały ukarane - dodała. Dwa tygodnie temu przed tym samym sądem zaczął się drugi proces związany z wypadkiem. Oskarżeni to współwłaściciele biura turystycznego, które organizowało wyjazd. Większość zarzutów dotyczy nieprawidłowości w działalności tej firmy.