Dziennikarze Gazety Wyborczej z Wrocławia rozmawiali z ludźmi, którzy feralnego dnia wybrali podróż koleją. Niektórzy z nich jechali przez kilkanaście godzin bez ogrzewania i bez oświetlenia. Były też osoby, które nawet do pociągu nie wsiadły, ale można śmiało stwierdzić, że one miały najwięcej szczęścia, ponieważ podróż z Suwałk do Wrocławia była prawdziwym koszmarem. Pociąg należał do Tanich Linii Kolejowych, których właścicielem jest PKP Intercity. Z Suwałk wyruszyły 4 wagony, w Olsztynie dołączono do składu kolejne dwa. Problemu tłoku to jednak nie rozwiązało, bo pasażerów było znacznie więcej niż miejsc. Wiele osób odbyło podróż w toaletach, z której rzecz jasna przez te kilkanaście godzin nie mogli korzystać inni. W wagonach było zimno jak na dworze. Kolej wywiesiła kartkę "Brak ogrzewania" i uznała temat za załatwiony. Do tego okna były nieszczelne, kapało z nich i wiało. Nie wiem, skąd PKP wzięło takie wagony, bo w niektórych nie działało nawet oświetlenie, w innych lampy to się zapalały, to gasły. W toaletach nie było wody i strasznie z nich śmierdziało. W takich warunkach jechaliśmy przez całą Polskę - wspomina jeden z podróżnych. Przedstawiciele PKP nie mają sobie nic do zarzucenia. Ich zdaniem pasażerowie sami są sobie winni, w końcu wybrali podróż w ostatnim dniu po przerwie związanej ze świętami i sylwestrem. To na pewno nie ostatni taki przypadek, więc warto zapamiętać słowa rzecznika PKP. Paweł Ney powiedział wrocławskim dziennikarzom, że kolej nie mogła dołączyć więcej wagonów, bo ich nie ma. - Nie popadajmy jednak w przesadę. Nikt nie ma pretensji, gdy jedzie samochodem, że drogi nie zostały poszerzone, bo wszyscy wracają z wypoczynku. Francuzi, gdy wyjeżdżają na wakacje, w pociągach też mają tłok. Podobnie jest w Niemczech przed Love Parade - dodał Ney. Na podstawie: Gazeta Wyborcza Wrocław