Podejrzanego mężczyznę najpierw aresztowano, ale potem zwolniono. Tadeusz Truskolaski, zasłaniając się tajemnicą śledztwa, nie chciał mówić o okolicznościach sprawy. W czwartek powiedział dziennikarzom, że jest oburzony wypuszczeniem tego mężczyzny na wolność. Prezydent "dziwi się i nie rozumie" W jego ocenie, ta osoba "jest rzeczywiście niebezpieczna", bo w przeszłości była uznana za niepoczytalną. Wiadomo, że mężczyzna był skazany za podłożenie ładunku wybuchowego w salonie samochodowym. - W związku z tym izolowanie go od społeczeństwa jest jak najbardziej wskazane; tym bardziej, że te groźby w śledztwie po prostu się potwierdziły - mówił prezydent. Dodał, że "była mowa o całkowitym zniszczeniu, środkach, które do tego mają być użyte. Więc nie jest to nic wyssane z palca". - Istnieje realne zagrożenie spełnienia tej groźby (...). Była to groźba realna i się potwierdziła - mówił dziennikarzom prezydent Białegostoku. Prezydent dodał, że "dziwi się i nie rozumie", jak to możliwe, że w czasach, gdy zdarzają się publiczne ataki, osoby kierujące groźby są wypuszczane z aresztu. Jak ocenił, "skandaliczne" jest, że jeden prokurator podejmuje decyzję o areszcie, a inny ją uchyla. Powiedział też, że poprosił o nadzór nad sprawą Prokuraturę Apelacyjną w Białymstoku. Dowody są, ale niejednoznaczne Szef Prokuratury Rejonowej Białystok-Południe Marek Winnicki powiedział, że z dotychczasowych analiz wynika, że "brak jest jednoznacznych dowodów wskazujących na to, że groźby karalne wobec prezydenta zaistniały". Winnicki dodał, że 15 grudnia policja przedstawiła jednej osobie zarzut gróźb karalnych wobec prezydenta Białegostoku. Podejrzany trafił do aresztu. Jednak inny prokurator, który otrzymał sprawę do prowadzenia, po zapoznaniu się z całością materiałów i opiniami biegłych dotyczącymi świadka, na którego zeznaniach opiera się konstrukcja zarzutu, uznał, że brak jest jednoznacznych dowodów wskazujących na to, że groźby karalne wobec prezydenta "zaistniały". Analiza materiału trwa, prokuratura zleciła też dodatkowe czynności i po ich wykonaniu podejmie decyzję, czy zarzut zostanie podtrzymany lub czy postępowanie zostanie umorzone - poinformował Winnicki. - Nie mamy tu do czynienia z groźbami bezpośrednimi wobec prezydenta, natomiast mamy do czynienia z tzw. groźbą pośrednią, czyli za pośrednictwem innej osoby - powiedział Winnicki. Ktoś dał mu "cynk" Prokurator wyjaśnił, że prezydent otrzymał "kartkę z informacją o tym, że jest mężczyzna, który może mu grozić". Kartkę napisała osoba, która w śledztwie jest świadkiem. - Nie można jednoznacznie stwierdzić, na tym etapie sprawy, że groźby miały miejsce. Dowody na to jednoznacznie nie wskazują - dodał Marek Winnicki.