Żaden z nich do zarzutów się nie przyznaje; część odmówiła składania wyjaśnień. Wobec podejrzanych nie stosowano żadnych środków zapobiegawczych - poinformował rzecznik prasowy prokuratury Adam Kozub. Śledztwo dotyczy podejrzeń, że mandaty za przekroczenia prędkości zarejestrowane przez fotoradar Straży Miejskiej w Białymstoku płaciły nie te osoby, które powinny. Chodzi o przypadki, gdy mimo ustalenia sprawcy wykroczenia, funkcjonariusz odstępował od jego ukarania i poświadczał w dokumentacji, że rzeczywistym sprawcą była inna osoba. I to ta osoba odpowiadała za wykroczenie a nie ta, która rzeczywiście prowadziła samochód. Przypadki te miały miejsce pod koniec 2006 roku. Według nieoficjalnych informacji ze źródeł w prokuraturze, mogło chodzić o to, iż osoba, która rzeczywiście jechała samochodem, chciała uniknąć mandatu i punktów karnych, których miała już dużo. Dlatego jej mandat przyjmował ktoś inny, np. ktoś z bliskich. W śledztwie, które trwa od dwóch lat, badanych było kilkadziesiąt przypadków. Rozpoczęło się od zawiadomienia Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku, po kontroli w Straży Miejskiej. Wśród badanych przypadków była np. sytuacja, że na zdjęciu z fotoradaru widać za kierownicą kobietę, a mandat dostawał mężczyzna. Po analizie materiału zebranego w sprawie, kilkanaście zdarzeń uznano za "wątpliwe" i w tym przypadkach postawiono strażnikom zarzuty. W ustawie o strażach gminnych z 1997 roku jest zapis o zawieszeniu funkcjonariusza na nie dłużej niż trzy miesiące w przypadku wszczęcia postępowania ściganego z oskarżenia publicznego i popełnione umyślnie przestępstwo lub przestępstwo skarbowe. Jak poinformował zespół prasowy Straży Miejskiej w Białymstoku, do tej pory prokuratura okręgowa poinformowała Straż Miejską o przedstawieniu zarzutów dziesięciu strażnikom. Wszystkie te osoby zostały zawieszone w pełnieniu obowiązków pracowniczych.