Pracownicy nagle opustoszałych urzędów komentują: "To był idiotyczny pomysł". Jak jeszcze tydzień temu wyglądały urzędy, w których wymienia się zielone książeczki na plastikowe karty - nowe dowody osobiste? Na korytarzach tłok jak w autobusie w porze rannego szczytu, urzędnicy nie nadążali z przyjmowaniem wniosków o wymianę dokumentów, więc wydłużyli godziny przyjęć petentów, magistraty pracowały nawet w sobotę. Wszystko dlatego, że termin naglił - stare dowody miały stracić ważność 1 stycznia 2008 r. A bez nowego niemożliwe byłoby np. wzięcie kredytu - przypomina gazeta. Dziś urzędy świecą pustkami. To efekt słów szefa MSWiA Władysława Stasiaka, który zapowiedział, że na wymianę dokumentów mamy trzy miesiące więcej. I ludzie postanowili odłożyć wymianę na ostatnią chwilę. Fala tłoków przy okienkach przesunie się po prostu na luty i marzec. Zielonych książeczek wciąż używa osiem mln Polaków. Teraz mamy dziwną sytuację - uzbrojone w dodatkowe etaty i sprzęt urzędy nie mają co robić - ocenia dziennik. Białostocki magistrat, żeby na czas przyjąć wszystkie wnioski, kupił nowe komputery, zatrudnił ludzi i wydłużył godziny pracy do godz. 18. "A od kilku dni po godz. 15 praktycznie nikt do nas nie przychodzi. Nie dalej jak w ubiegłym tygodniu właśnie po południu obsługiwaliśmy po 70 osób" - mówi Danuta Górnikiewicz z białostockiego ratusza. Decyzją szefa MSWiA oburzeni są pracownicy stołecznego urzędu miasta dla dzielnicy Mokotów: - Jakiś czas temu zapadła decyzja, że od trzeciego września - żeby ułatwić ludziom życie - mamy pracować do godz. 18, a także w jedną sobotę miesiąca. Teraz będziemy siedzieć w pracy kompletnie bez sensu, bo już teraz dziennie odwiedza nas zaledwie 700 petentów. Jeszcze tydzień temu było ich 1500 - denerwuje się jeden z urzędników. Wydział spraw obywatelskich w Rzeszowie już od dwóch tygodni pracuje dwie godziny dłużej. Teraz jego szef Adam Litwa zastanawia się, czy nie wrócić do starego grafiku - więcej na ten temat w najnowszym "Metrze".