Strażak 17 lutego wieczorem pomógł przez telefon uratować nieprzytomne dziecko. Przez prawie dwadzieścia minut spokojnie instruował matkę dziecka co należy robić. Dzięki jego opanowaniu kobieta mogła przekazać informację mężowi, który prowadził resuscytację. Chwilę przed przyjazdem karetki dziecko odzyskało przytomność, wróciły czynności życiowe. "Ze mnie też uszło powietrze" - Dzisiaj się dowiedziałem, że ręce mi chodziły jak przysłowiowa galareta. Sam tego nie widziałem. Nie odczuwałem jakiegoś wielkiego ciśnienia, chociaż jak usłyszałem w słuchawce westchnienie dziecka, odruch taki, że jednak przeżyje i ze mnie też uszło powietrze - tak wspomina swoją rozmowę z matką chłopca Zahorowski. Posłuchaj rozmowy strażaka z reporterem RMF FM: Strażak podkreśla, że jest ratownikiem medycznym i doświadczenie zdobywał w pogotowiu ratunkowym podczas wyjazdów. - Wszystko to pewnie pomogło mi w wydawaniu poleceń, jak się okazało trafnych. Pozwoliło mi to też na opanowanie swoich emocji - uważa. "Nie jestem bohaterem" Krzysztof Zahorowski podkreśla, że nie czuje się bohaterem. - Jestem spokojnym człowiekiem, popełniającym błędy. Bohaterowie kiedyś byli na wojnie, bohaterami mogą być moi koledzy, którzy wyjeżdżają do zdarzeń, narażają życie. Ja tylko odbieram telefony, rozmawiam z ludźmi - podkreśla. Jak dodaje, na szczęście nie odbiera wielu tak dramatycznych telefonów. - Były jakieś telefony również spanikowanych osób, lecz dotyczyły czegoś innego, nie tak bezpośredniego zagrożenia - mówi. - Staram się być opanowany, spokojny, chociaż czasami dzieci wyprowadzą z równowagi i wtedy jest wybuch, ale jestem raczej spokojny - dodaje. Chłopiec przechodzi badania Stan 4-latka jest określany jako dobry. Chłopiec leży na oddziale zakaźnym szpitala dziecięcego w Białymstoku. Jego życie nie jest zagrożone. Na razie nie wiadomo, kiedy wróci do domu. Lekarze chcą zatrzymać chłopca jeszcze przez kilka dni na badaniach. Najważniejsze są pierwsze minuty - W ratowaniu życia ważne jest to, żeby ludzie chcieli słuchać dyspozytora i wykonywali jego polecenia - powiedział bohaterski dyspozytor białostockiej straży pożarnej Krzysztof Zahorowski. - Ludzie myślą, że w czasie reanimacji mogą komuś zaszkodzić. Ale to, że nic nie zrobimy, jest większą szkodą. Trzeba coś robić, działać. Ważne są pierwsze chwile, pierwsze minuty. Później w mózgu zachodzą nieodwracalne zmiany i może nie dojść do przywrócenia krążenia i oddechu - podkreślił Zahorowski. RMF24: Nagranie telefonicznej rozmowy strażaka z rodzicami chłopca