Największym z dotychczasowych był środowy tzw. czarny spacer w Białymstoku. Według szacunków policji, wzięło w nim udział kilkanaście tys. osób. Ponad dwugodzinna trasa była tak ustalona, że spacerujący ominęli białostocką katedrę katolicką, nie podchodzili też pod kościół św. Rocha, który mijali w odległości kilkudziesięciu metrów, nie poszli też pod biuro regionalne Prawa i Sprawiedliwości. Z Rynku Kościuszki, na skraju którego znajduje się katedra i gdzie kilkadziesiąt osób ze środowisk prawicowych stanęło przy schodach - blokując ewentualne próby wejścia do kościoła - poszli w przeciwnym kierunku, ulicami: Lipową, Aleją Piłsudskiego, Branickiego, Miłosza, Mickiewicza. Tam przed urzędem wojewódzkim wsparcia marszowi udzielili taksówkarze, którzy ustawili się na parkingu i trąbili klaksonami. Obok niecenzuralnych słów czy haseł, uczestnicy krzyczeli: "kobiet prawa - wspólna sprawa", "głośniej, głośniej dla praw kobiet", "wolność, równość, prawa kobiet", "solidarność naszą bronią", "walczcie z wirusem, nie z kobietami", "jest kobietą rewolucja", "Jarku - niestety - obalą Cię kobiety", "wy nam piekło, my wam wojnę", "chcemy zdrowia, nie zdrowasiek" czy "mamy prawo protestować". Rzucili petardy i race w kierunku maszerujących Kiedy marsz zmierzał w miejsce, z którego ruszył i rozciągnął się na Alei Piłsudskiego i gdy ostatni jego uczestnicy byli jeszcze w pobliżu Ronda Lussy, z ulicy Kościelnej - jak relacjonowali świadkowie - wybiegło kilka osób, które rzuciły petardy i race w kierunku maszerujących. To ulica prowadząca do białostockiej katedry; tam zgromadzili się już wcześniej przedstawiciele środowisk narodowych. Z relacji na żywo w mediach społecznościowych wynika, że pod koniec marszu doszło też do podobnego ataku koło Galerii Jurowiecka, gdzie obrzucono przynajmniej kilka osób racami. Po zakończeniu czarnego spaceru jego organizatorzy poprosili uczestników, by rozchodzili się w większych grupach i nie kierowali się w stronę katedry. Dziękowali policji za zabezpieczenie ich środowej akcji. Policjanci wyjaśniają okoliczności tych incydentów. Rzecznik podlaskiej policji Tomasz Krupa zastrzegł, że na razie nie wiadomo, ile czasu potrwają działania funkcjonariuszy na miejscu.