W styczniu tego roku, po trwającym pięć lat procesie, Sąd Okręgowy w Olsztynie skazał w tej sprawie sześć osób, w tym byłego wojewódzkiego inspektora ochrony środowiska. Główny oskarżony, obywatel Węgier, został skazany na 2 lata i 4 miesiące więzienia bez zawieszenia, pozostałe osoby - na kary od 1,5 roku do pół roku więzienia w zawieszeniu. Były wojewódzki inspektor ochrony środowiska w Olsztynie - na półtora roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Czterech skazanych odwołało się. Trzech z nich chce uniewinnienia lub uchylenia wyroków i zwrotu sprawy do ponownego rozpoznania, czwarty - łagodniejszej kary. Prokurator domaga się oddalenia wszystkich apelacji i uznaje je za bezzasadne. Według aktu oskarżenia, firma obywatela Węgier odbierała ze szpitali w całym kraju odpady medyczne, by je zutylizować. Wielokrotnie, zamiast do spalarni, przywożono je na należącą do niego 3,5-hektarową działkę w mazurskich Narajtach. Według śledczych, tutaj odpady były składowane, palone na wolnym powietrzu albo zakopywane w ziemi. Według sądu pierwszej instancji, motywem działania oskarżonego był zysk, polegający na zaoszczędzeniu opłat za legalną utylizację. W 1993 r. - gdy sprawa wyszła na jaw - policja oceniała, że na działce i w budynkach gospodarczych znajduje się około 60 ton odpadów - zużytych strzykawek, igieł, ampułek, bandaży, leków i nieustalonego pochodzenia chemikaliów. W tym samym procesie sąd w Olsztynie skazał też byłego wojewódzkiego inspektora ochrony środowiska w Olsztynie, któremu zarzucono m.in. przekroczenie uprawnień i niedopełnienie obowiązków. W ocenie sądu, wbrew służbowym obowiązkom, nie kontrolował on obrotu odpadami medycznymi. Gdy policja wykryła składowisko, urzędnik bezprawnie wystawił właścicielowi formy dokument nakazujący spółce komunalnej usunięcie niebezpiecznych substancji z prywatnej posesji. Wkrótce potem odkupił tę działkę. Oskarżony obywatel Węgier mówił w czwartek przed Sądem Apelacyjnym w Białymstoku, że był jedynie pośrednikiem między podmiotami, które wytwarzały odpady medyczne, a zakładem ich utylizacji. Jak mówił, "palcem nie dotykał tych odpadów", stawał do przetargów w imieniu firm, które miały pozwolenie na utylizację. - Proszę mi pokazać jakikolwiek dokument, że odebrałem odpady. Nie ma. Nie mogę być oskarżony, że gromadzę odpady, jak nie mam do tego dostępu - mówił oskarżony. Przekonywał, że nikt nie badał szkodliwości odpadów. Mówił też, że dotąd nikt nie sprawdził, co to za odpady i nie porównał zawartości worków z tzw. kartami odpadów. - Do dnia dzisiejszego ani jeden worek nie został otwarty - mówił oskarżony, domagając się uniewinnienia. O podobne orzeczenie poprosił sąd b. wojewódzki inspektor ochrony środowiska. Przekonywał, że nie było w jego przypadku niedopełnienia obowiązków.