Apelację złożył obrońca, który chciał uniewinnienia lub uchylenia wyroków i zwrotu sprawy do pierwszej instancji, ewentualnie warunkowego umorzenia sprawy. Sąd okręgowy apelacje jednak oddalił, uznając je za "oczywiście bezzasadne". 24 kwietnia 2010 roku, przed legalnie zorganizowaną manifestacją przeciwko nacjonalizmowi i rasizmowi, w centrum Białegostoku doszło do starcia antyfaszystów, którzy zbierali się w miejscu manifestacji, ze skinheadami, którzy także się tam pojawili. Ostatecznie, ze względów bezpieczeństwa, do manifestacji nie doszło, a policja zatrzymała blisko 130 młodych osób. Jak po zdarzeniu informowała policja, w tej grupie były osoby, które miały niebezpieczne przedmioty. Ponad 80 osób zostało ukaranych mandatami lub skierowano wobec nich do sądu wnioski ws. popełnionych wykroczeń (m.in. usiłowania zakłócenia legalnie organizowanej demonstracji). Dziewięciu nieletnich nie ukarano, ale powiadomiono o zdarzeniu ich rodziców. Sprawa 15 osób trafiła do prokuratury. Z tej grupy oskarżono siedem. Jak informowała wówczas prokuratura, zapis miejscowego monitoringu wskazuje, że to anarchiści byli grupą agresywniejszą; to oni ruszyli w stronę skinheadów i tam zaczęło się zajście. Sąd pierwszej instancji uznał winę siedmiu oskarżonych i skazał ich na kary kilku miesięcy więzienia w zawieszeniu. To młodzi ludzie, przeważnie studenci, mieszkańcy Białegostoku, Warszawy i Olsztyna. W poniedziałek sąd drugiej instancji wyroki te utrzymał. Uznał, że zeznania naocznych świadków (policjantów, którzy dokonywali zatrzymań) razem z innymi dowodami (np. nagraniami telewizyjnymi z zajść) są wystarczającymi dowodami i uznał ocenę sądu pierwszej instancji za prawidłową. Kara uwzględnia stopień winy i społecznej szkodliwości czynu - uzasadniał sąd. Przypomniał też, że zatrzymani przez policję mieli przy sobie takie przedmioty, jak ochraniacze na zęby, pałkę teleskopową, gaśnicę, miotacze gazu i petardy. Po zajściach z kwietnia 2010 roku organizatorzy manifestacji zarzucili policji, że działała bezprawnie wobec uczestników legalnej demonstracji, a nie reagowała na obecność w tym miejscu "agresywnych grup nacjonalistów". Policja wyjaśniała, że pierwsze zatrzymania - blisko 70 osób - dotyczyły właśnie grupy, która próbowała uniemożliwić manifestację. Zapewniała też, że zatrzymywała osoby naruszające prawo, bez rozróżniania, "kto był wyznawcą jakiej ideologii".