Strażacy z Ochotniczej Straży Pożarnej na własne ryzyko zeszli do studni bez aparatów powietrznych oraz zabezpieczeń, które są wymagane w takich akcjach. Według komisji, działali pod silną presją proszących o pomoc mieszkańców wsi, jednak wszystko robili z własnej woli - powiedział reporterowi radia RMF FM Marcin Janowski z Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Białymstoku. Ratownicy znajdowali się w bardzo trudnej sytuacji. Musieli jednocześnie wyciągnąć ze studni 23-latka, udzielić pomocy jednemu z poszkodowanych strażaków i przygotować lądowisko dla helikoptera. Ustalenia komisji strażackiej mają być teraz używane w celach szkoleniowych. Do wypadku doszło 31 maja. Pierwszy do studni wpadł 23-letni mężczyzna. Z pomocą ruszył mu jego brat. Ten poczuł się źle po wejściu do wody. Strażacy-ochotnicy, którzy przyjechali na miejsce wypadku zdążyli wyciągnąć mężczyznę i udzielić mu niezbędnej pomocy. Niestety dwóch strażaków utonęło schodząc następnie po 23-latka. W studni było niskie stężenie tlenu, co mogło utrudniać akcję. Wśród ofiar był 53 letni strażak-ochotnik z Raczek, który dowodził operacją. Akcja ratownicza trwała ok. 6 godzin. Utrudniał ją zły stan studni, której kręgi były poprzesuwane. W poszukiwaniach pomagał specjalny robot, który zlokalizował ciała.