Napad miał miejsce przed rokiem, w połowie grudnia 2010 roku w centrum Białegostoku. Właściciel kantoru wychodził rano z banku z torbą pieniędzy, był z nim pracownik kantoru. Dwaj napastnicy zaatakowali ich w przedsionku banku; używali paralizatorów, próbowali wyrwać torbę, w której była znaczna kwota w zagranicznych walutach. Szarpanina przeniosła się na chodnik przed bankiem. Jeden z napastników zbiegł, drugiego udało się obezwładnić, także dzięki pomocy przechodniów. Mężczyzna zdołał jednak wyciągnąć broń i oddać kilka strzałów. Właściciel kantoru został ranny w stopę i trafił do szpitala, ale - jak podawała wówczas policja - jego życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Drugi z przestępców wsiadł do seata i odjechał. Porzucony samochód policja znalazła kilkaset metrów od miejsca napadu. W śledztwie nie udało się jednak ustalić, kim był drugi napastnik oraz personaliów kierowcy auta. Zatrzymany 45-letni przestępca przyznał się do próby napadu, ale nie wydał kompanów. Grozi mu kara przede wszystkim za rozbój z użyciem niebezpiecznego narzędzia oraz nielegalne posiadanie broni, a także za groźby karalne i podrobienie prawa jazdy. To recydywista, mieszkaniec Tczewa. W przeszłości karany m.in. właśnie za rozboje z użyciem broni. Akt oskarżenia trafił do Sądu Okręgowego w Białymstoku. Jak powiedział we wtorek szef Prokuratury Rejonowej Białystok-Północ Wojciech Zalesko, śledztwo trwało niemal rok, ponieważ prowadzący sprawę długo czekał na opinię dotyczącą broni. Takie ekspertyzy wykonują tylko wyznaczone placówki w kraju.