Skazany ma też częściowo naprawić szkodę - poprzez zapłatę kilkutysięcznych odszkodowań. Sąd przyjął, jak chciała prokuratura, że w Downarach doszło do katastrofy w ruchu lądowym, a nie do wypadku drogowego ze skutkiem śmiertelnym. Wyrok nie jest prawomocny. Prokuratura domagała się 7 lat więzienia, ale zapowiada, że raczej nie będzie składała apelacji. Nie wiadomo jeszcze, jak zachowają się oskarżyciele posiłkowi i obrona. To powtórny proces w tej sprawie. W lutym białostocki sąd apelacyjny uchylił wyrok pięciu lat więzienia i 10-letniego zakazu prowadzenia pojazdów dla 22-letniego sprawcy i sprawę przekazał do rozpoznania sądowi pierwszej instancji. Prokuraturze chodziło zwłaszcza o przyjęcie, że była to katastrofa drogowa, a nie jedynie wypadek. Do zdarzenia doszło w maju 2006 r. na trasie Białystok-Ełk. Prowadzony przez młodego kierowcę samochód wyjechał z drogi podporządkowanej na główną, nie ustępując pierwszeństwa przejazdu. Doprowadził w ten sposób do zderzenia z jednym autem, na które najechało jeszcze kolejne. Kierowca twierdził, że nie zauważył znaku ?stop?. Biegły powołany w prokuratorskim śledztwie wyliczył, że volkswagen, który prowadził oskarżony, wjechał na skrzyżowanie z prędkością 71 km/h. Mazda, która w niego uderzyła, jechała ok. 95 km/h, zaś opel, który najechał jeszcze na mazdę - 120 km/h (na drodze głównej obowiązywało ograniczenie prędkości do 90 km/h). Biegły ocenił jednak, że nawet gdyby te dwa auta jechały w granicach tej prędkości, zdarzenie byłoby tak dynamiczne i nagłe, że nie dałoby się uniknąć tragicznych skutków wypadku. Na miejscu zginęło trzech mężczyzn i dwie kobiety, w wieku od 23 do 49 lat, jadący mazdą oraz oplem. Młoda kobieta w dziewiątym miesiącu ciąży, która zmarła w szpitalu, również jechała oplem. Wszystkie ofiary wypadku, podobnie jak sprawca, to mieszkańcy województwa podlaskiego. Kierowca, który doprowadził do wypadku, został ranny, podobnie jak dwie podróżujące z nim osoby. Był trzeźwy.