12 lat więzienia to kara łączna za szereg zarzutów postawionych Bartoszukowi (sąd zezwolił na podawanie jego nazwiska - przyp. red.): oprócz gwałtów na córce oraz fizycznego i psychicznego znęcania się nad rodziną, także najście na dom narzeczonego córki. Samego skazanego na publikacji wyroku nie było; przebywa w areszcie śledczym w Białymstoku. Prokuratura oraz pełnomocniczka pokrzywdzonej, obecnie 23-letniej dziewczyny (jej także nie było w sądzie - przyp. red.), która w procesie miała status oskarżyciela posiłkowego, chcieli kary surowszej, 15 lat więzienia. Obrońca Krzysztofa Bartoszuka - łagodniejszej kary lub zwrotu sprawy do ponownego rozpoznania. Postępowanie i proces - utajnione Podobnie jak cały proces w pierwszej instancji, tak i czwartkowe postępowanie przed sądem apelacyjnym, były utajnione. Wnioskował o to oskarżyciel, tłumacząc koniecznością ochrony dóbr osobistych pokrzywdzonej dziewczyny. Z tego też powodu uzasadnienie sądu było ograniczone tylko do faktów znanych opinii publicznej. Sąd dokonał kilku zmian w opisach i kwalifikacji niektórych czynów. Na wyższy wymiar kary wpływ miało przede wszystkim podwyższenie wyroku, z 8 do 10 lat, za gwałty. Jak uzasadniał przewodniczący składu apelacyjnego sędzia Andrzej Czapka, ta kara, a co się z tym wiąże, również kara łączna, była "rażąco łagodna i nieadekwatna do stopnia zawinienia oskarżonego". "Strasznie ją skrzywdził, psychicznie zniszczył" Sędzia podkreślał, że szkodliwość społeczna czynów Bartoszuka jest bardzo duża. - Oskarżony popełnił te czyny wobec osoby najbliższej, swojej córki, którą miał chronić, opiekować się a on - przeciwnie - strasznie ją skrzywdził, psychicznie wręcz zniszczył. Krzywdy tej, doznanych upokorzeń pokrzywdzona na pewno nie zapomni do końca życia - dodał sędzia. Jak ustalono w procesie, trwało to przez 5 lat, z różną częstotliwością. Według śledczych - pierwsze gwałty miały miejsce, gdy dziewczyna miała 16 lat. Sędzia tłumaczył m.in. dlaczego pokrzywdzona dziewczyna w śledztwie przedstawiała te zdarzenia w sposób obrazowy, drastyczny, zaś przed sądem opisy były "stonowane", bez drastycznych treści. Opierając się na opinii biegłego psychologa Andrzej Czapka mówił, że treść drastyczna mogła być mechanizmem obronnym i mogła mieć źródło w zachowaniu matki, która wiedziała o sytuacji, ale nie udzieliła córce pomocy i wsparcia. "Nie ma wątpliwości co do winy oskarżonego" - W związku z tym, bojąc się takiej reakcji u innych osób, obcych, pokrzywdzona mogła właśnie w ten sposób zareagować - mówił sędzia, dodając, że nie były to jednak jedyne dowody przeciwko Bartoszukowi. Sąd ocenił, że nie ma wątpliwości co do winy oskarżonego, jeśli chodzi o zarzuty gwałtów, a także seksualnego nadużycia stosunku zależności. Podobnie jak zarzutu znęcania się nad rodziną. Wyjaśniał przy tym, że dla kwalifikowania danego zachowania jako gwałtu nie jest konieczne "zastosowanie przymusu fizycznego", bo może to być również użycie groźby bezprawnej, jak w tym przypadku. "Traktował córkę instrumentalnie, jak rzecz" Sędzia powiedział również, że córka była traktowana przez Krzysztofa Bartoszuka "instrumentalnie, jak rzecz, która do niego należy i stanowi jego własność", a ten myślał wyłącznie o sobie. 47-letni Krzysztof Bartoszuk został zatrzymany we wrześniu 2008 roku. Było to możliwe, bo jego żona wraz z córką, obecnie 23-letnią, po latach milczenia, zawiadomiły policję w Siemiatyczach (rodzina mieszkała wówczas w jednej z podsiemiatyckich wsi) o tym, co działo się w domu. Dziewczyna zeznała wówczas, że była wykorzystywana seksualnie przez ojca i urodziła dwoje dzieci, a ojciec zmusił ją, by zostawiła je w szpitalu. Ten wątek nie był przez prokuraturę szczegółowo badany dla dobra dzieci, ale informowano media, że śledczy wiedzą, do jakich rodzin dzieci trafiły.