- Kiedy usłyszałem od urzędniczki z ZUS-u: "Pan przecież nie żyje", to zakłuło mnie w okolicy serca - mówi Janusz Gerc (59 lat), kioskarz z Przemyśla, którego w ostatnich dniach poznała cala Polska. A poznała go dlatego, że ZUS w Rzeszowie uznał go za nieboszczyka na podstawie adnotacji listonosza, że "adresat nie żyje". W niewielkim kiosku przy przemyskiej ulicy Grunwaldzkiej od rana ruch. - Poproszę bilet, chusteczki i ... autograf - mówi z uśmiechem starsza przemyślanka. - Widziałam pana w telewizji - dodaje tytułem wyjaśnienia. - Janusz! Fajnie, że żyjesz - znajomy Janusza Gerca prowadzącego od dziesięciu lat kiosk ściska mu rękę. - A to banda! Za umarłego uznać umieli, ale składki to pewnie dalej od ciebie brali, co? - dopytuje. - U nas jest republika bananowa, a nie normalne państwo - dodaje. - Urzędy kierują się tym, co naskrobie listonosz na jakiś kwicie! Zgroza - komentuje inny mieszkaniec Przemyśla. Bardzo żywy "nieboszczyk" 59-letni Janusz Gerc, jak na "nieboszczyka", jest bardzo żwawy. Szybko i sprawnie obsługuje klientów. - Pogodny raczej jestem - przyznaje "uśmiercony" przez ZUS i listonosza kioskarz. - Ale kiedy mi pani urzędniczka z ZUS-u powiedziała, że według nich, to ja nie żyję, to słabo mi się zrobiło - opowiada 59-latek. - W sercu mnie tak zakłuło - dodaje. - A kłopoty z sercem już miałem - wyznaje. Przemyślanin od ponad dwudziestu lat prowadzi małą działalność gospodarczą, obecnie ma kiosk przy ul. Grunwaldzkiej. - Składki ZUS-owskie zawsze płacę w terminie - zapewnia. - Chociaż wiadomo, że teraz nam, kioskarzom, ciężko - wzdycha. O tym, że dla ZUS-u jest martwy, w każdym razie dla niektórych jego pracowników, dowiedział się kilka dni temu. - To niepojęte - zauważa przemyślanin. - Jak jestem martwy, to dlaczego moje składki przyjmowali? - pyta. Był chory siedem dni i "umarł" Wszystko zaczęło się we wrześniu zeszłego roku od niedyspozycji zdrowotnej pana Janusza. - Miałem tydzień zwolnienia lekarskiego - opowiada kioskarz. Wszystkie dokumenty potrzebne do otrzymania zasiłku chorobowego za ten tydzień przesłał do ZUS i czekał na wypłatę. Cierpliwie, bo aż do stycznia. Oczywiście skrupulatnie odprowadzał składki do ZUS. - Podałem konto, na które zasiłek miał zostać przelany. - Zaglądałem na nie, a tu wciąż nic - mówi pan Janusz. - Ale myślałem, że to takie zwyczajne opóźnienie, jak to w ZUS - wyznaje. Żart listonosza Cierpliwość pana Janusza jednak miała swoje limity. Postanowił zapytać, dlaczego ZUS aż tak długo zwleka z wysłaniem mu należnych pieniędzy. - Zadzwoniłem, pani poprosiła mnie o podanie numeru PESEL, potem w słuchawce była chwila ciszy, taka dłuższa - wspomina kioskarz. - Kiedy urzędniczka ponownie się odezwała, usłyszałem od niej, że ja przecież nie żyję - dodaje. Pan Janusz, zaskoczony niespodziewaną informacją, usiłował ustalić, jak doszło do "uśmiercenia" go w dokumentacji ZUS-u. - Dowiedziałem się, że uznano mnie za zmarłego, bo listonosz, który miał mi dostarczyć korespondencję z ZUS, napisał na przesyłce adnotację "adresat nie żyje" - relacjonuje Janusz Gerc. - Naprawdę nie wiem, dlaczego miałby coś takiego zrobić - dodaje szczerze kioskarz. - Faktem jest, że czasem zdarza mi się dłuższy czas być nieobecnym pod tym adresem, ale z pewnością nikt nie przekonywał listonosza, że umarłem - stwierdza przemyślanin. - Czy to dla żartu zrobił, czy ze złośliwości? - zastanawia się. Za zmarłego uznali, ale składki brali Jak wyjaśniono panu Januszowi, przesyłka z adnotacją listonosza wróciła do ZUS-u i na podstawie tego, co napisał na niej doręczyciel korespondencji, wstrzymano zasiłek chorobowy, który nieboszczykowi przecież się nie należy. Ale jednocześnie ten sam ZUS nie miał oporów przed przyjmowaniem składek od rzekomo nieżyjącej osoby. - No właśnie! W dodatku, skoro podobno umarłem, to ktoś powinien do ZUS-u zgłosić się po zasiłek pogrzebowy, a nikt się przecież nie zgłosił - zauważa Janusz Gerc. - Nikt się nie zainteresował tym, że do ZUS-u nie dostarczono też mojego aktu zgonu - dodaje. - Wychodzi zatem na to, że "umarłem", ale nikt nie pokwapił się przez kilka miesięcy by mnie pochować i wziąć zasiłek, za to ktoś opłacał za mnie składki ZUS-owskie z tytułu działalności - zauważa kioskarz. - Zatem dla ZUS-u byłem żywy, jako płatnik i martwy, jako ten, komu trzeba było wypłacić zasiłek - uśmiecha się gorzko przemyślanin. Poczta milczy, ZUS przeprasza Reporterzy "Super Nowości" postanowili zapytać Pocztę Polską, czy to normalna procedura, że listonosz uznaje kogoś za zmarłego i kolportuje tę informację do urzędów. Skierowano ich do biura prasowego w samej centrali, w Warszawie. Poproszono o pisemne zadanie pytań, co też uczynili... i wciąż czekają na odpowiedź. Rzecznik rzeszowskiego ZUS, Małgorzata Łyszczarz- Bukała przeprosiła pana Janusza jednocześnie informując, że w sprawie toczy się postępowanie wyjaśniające. - Mamy umowę z pocztą, która przesyła nam specyfikacje dotyczącą naszych niedostarczonych przesyłek - wyjaśnia Łyszczarz - Bukała. - Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, by podano jako powód nieodebrania przesyłki zgon kogoś, kto żyje - zauważa. - Myślę, że kiedy postępowanie się zakończy zarówno my, jak i poczta zapewne będziemy pracować nad tym, by taka pomyłka już się nie zdarzyła. Monika Kamińska