- Sprawa sięga czasów PRL-u. - mówi pan Andrzej. - Bank NBP prowadził wtedy rachunki walutowe. Ja miałem dolary. W roku 1990 było ich około 600. Co roku otrzymywałem wyciąg z konta. Po transformacji konto przejął banki PKO BP i teraz on przysyłał wyciągi. Ostatnią historie rachunku pan Andrzej otrzymał w roku 2006. - Zastanowiło mnie, dlaczego zawieszono przysyłanie wyciągów i wiosną 2009 roku poszedłem do banku zapytać o konto - mówi tarnobrzeżanin. - Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że moje konto zniknęło. Powiedziano mi, że je zlikwidowałem, a pieniądze wybrałem. Andrzej Ł. poprosił o wyjaśnienie. Przedstawiono mu wniosek o likwidację rachunku i potwierdzenie wypłaty ponad 2000 zł. - Podpis nie był mój i było to widać na pierwszy rzut oka - irytuje się mężczyzna. - W banku potraktowano mnie jednak jak idiotę i nie chciano ze mną rozmawiać. Sprawa nie była błaha, więc mężczyzna napisał do prokuratury zawiadomienie o kradzieży i sfałszowaniu dokumentów. Machina prawna ruszyła. Policja przesłuchała dwie pracownice banku, które zgodnie oświadczyły, że to pan Andrzej Ł. złożył w ich obecności podpisy i wziął kasę. Ich zeznania uznano. - Odwołałem się. Podpisy poszły do grafologa, który stwierdził, że zostały podrobione metodą naśladownictwa bezpośredniego - relacjonuje pokrzywdzony. - Policja umorzyła jednak sprawę z powodu niewykrycia sprawcy. Mężczyzna nie poddał się. - Napisałem do banku, żeby oddał pieniądze, a oszusta szukał u siebie. W końcu to konkretni pracownicy banku złożyli fałszywe zeznania - mówi pan Andrzej. - We wrześniu, dyrektor banku odpisał, że brak jest podstaw prawnych wypłaty pieniędzy i że uznanie moich roszczeń byłoby "przyznaniem się do popełnionego czynu przez pracowników banku i zachwiałoby pewność obrotu prawnego, zwłaszcza w odniesieniu do czynu polegającego na użyciu fałszywego dokumentu przez pracowników banku". - To był już szczyt bezczelności. Grafolog twierdzi, że podpis sfałszowany, pani z banku mówi ,że na własne oczy widziała, jak ja to pisałem, a dyrektor pisze, że nie może się przyznać do błędu - denerwuje się mężczyzna. - Czuję się kompletnie bezsilny - mówi pan Andrzej. - W prokuraturze doradzono mi, że mogę bank skarżyć w sprawie cywilnej. Centrala banku w Warszawie odpisała mi, że postępowanie przeprowadzone przez prokuraturę nie daje podstaw do potwierdzenia moich zarzutów. Małgorzata Rokoszewska