Oddał ją na lotniskowy komisariat. Policjanci wiedzieli tylko, że pieniądze zostały wymienione w stalowowolskim banku, a ich właściciel prawdopodobnie odleciał samolotem z Jasionki. To jednak wystarczyło, by odnaleźć pechowca aż w Kanadzie i zwrócić mu zgubę. Poszukiwania trwały dwa tygodnie. - To była żmudna analiza zapisów lotniskowego monitoringu i list pasażerów - mówi nadkom. Wojciech Chmaj, komendant Komisariatu Lotniczego Policji w Jasionce. - Udało się zidentyfikować człowieka poszukiwanego na podstawie bardzo skąpych informacji. Uczciwy znalazca W Wielki Piątek Bartek z kolegą pojechał do skupu złomu w Jasionce. Po drodze zatrzymał nas starszy pan jadący czerwonym samochodem - opowiada Bartek. - Pytał o drogę na lotnisko. Pokazałem i pojechaliśmy każdy w swoją stronę. Wracając, zobaczyłem leżącą saszetkę z dolarami. Sporo tego było. Pomyślałem, że zgubił ją ten pan, który pytał o drogę. Pojechaliśmy na lotnisko, ale nie znaleźliśmy tego człowieka. Saszetkę z pieniędzmi oddałem policji. Poszukiwania W saszetce było sto 20-dolarówek i paragon ze stalowowolskiego banku. Nie było jednak żadnego dokumentu pozwalającego zidentyfikować właściciela. - Paragon potwierdzał przypuszczenie, że pieniądze zgubił człowiek pytający Bartka o drogę - wyjaśnia Wojciech Chmaj. - Poszliśmy tym tropem. Mój funkcjonariusz godzinami i dniami analizował zapisy kamer monitorujących teren portu lotniczego. Identyfikowaliśmy osoby odpowiadające powierzchownemu rysopisowi i eliminowaliśmy, aż trafiliśmy na właściciela pieniędzy. Okazało się, że pan Jan Kopeć poleciał z Jasionki do Warszawy, a stamtąd do Kanady. Policjanci zatelefonowali więc do jego córki w Stalowej Woli. Pogodzili się ze stratą - Nie mówiąc, o co chodzi, zapytałem, czy domyśla się, w jakiej sprawie mogę dzwonić - opowiada Wojciech Chmaj. Od razu spytała, czy może znalazły się pieniądze. - Odwoziłam wtedy rodziców do Jasionki - mówi Monika Dąbrowska. Na lotnisku zauważyliśmy brak saszetki. Przeszukaliśmy auto. Myśleliśmy, że pieniądze zostały w domu lub wypadły przy wsiadaniu do samochodu. Sprawdziłam więc po powrocie. Nie było. Nie wierzyliśmy, że mogą się znaleźć. W saszetce nie było nic wskazującego właściciela. To dla ojca duża suma pieniędzy. Długo składał na ten wyjazd w odwiedziny do rodziny w Ameryce. Zguba wróciła do właściciela Pan Jan telefonicznie upoważnił córkę do odbioru pieniędzy. W miniony piątek przyjechała na lotnisko i w komisariacie otrzymała saszetkę z cenną zawartością. Był też Bartek i jego tato. - Kilka lat temu znalazłem sporą sumę pieniędzy i też szukaliśmy właściciela - wspomniał Wiesław Bratek. - Syn wie, że tak trzeba. KRZYSZTOF ROKOSZ