Te słowa pani Stanisława Soja z Rzeszowa recytuje z pamięci. To ostatnia pamiątka po ukochanym tacie, który zginął bestialsko zamordowany przez Sowietów w Katyniu. - List otrzymałyśmy 13 stycznia 1940 roku, choć tato napisał go wcześniej, 30 listopada 1939 r. w Kozielsku. I choć był krótki, lakoniczny, zawierał tylko kilka informacji o tacie, sprawił nam ogromną radość, niósł nadzieję. Cieszyłyśmy się, że tato przeżył, że jest w obozie... - opowiada ze wzruszeniem Stanisława Soja (84 l.), przewodnicząca rzeszowskiego Koła Stowarzyszenia Rodzin Ofiar Katynia Polski Południowej. - To cud, że ten list do nas w ogóle dotarł. Niewiele rodzin miało aż tyle szczęścia, by otrzymać znak życia z sowieckiego obozu... Rzuciłyśmy się do szkolnych atlasów, bo dużych map nie miałyśmy (zostały spalone przez Niemców), by szukać tego Kozielska. Nie mogłyśmy znaleźć. Opowiem pani o tacie Ojciec pani Stanisławy, Ignacy Dec, sam uwięziony w nieludzkich warunkach na sowieckiej ziemi, martwił się o ukochaną żonę i córki pozostawione w Rzeszowie, pod okupacją niemiecką. Dopytywał w liście, czy mają, co jeść, w co się ubrać, ogrzać i gdzie mieszkają. Niepokoił się, czy jego dzieci chodzą do szkoły i czy w ogóle są jeszcze polskie szkoły. Przed wybuchem II wojny światowej Ignacy uczył w szkole w Sokołowie. Potem został dyrektorem Szkoły Męskiej im. Jachowicza w Rzeszowie przy ul. Szopena. Swoim uczniom wpisywał do zeszytu pięknym kaligraficznym pismem uwagi, które z jednej strony były pochwałą, a z drugiej zachętą do pracy. - Mam zeszyt, w którym tato zapisał takie słowa: Pracuj tak dalej, a Bóg Wszechmogący i Rodzice dopomogą ci, by życie twe było jasne i pogodne - mówi pani Stanisława, pokazując przedwojenny zeszyt w twardych okładkach. - A takie zeszyty dostawało się w nagrodę za dobrą naukę - dodaje. Ignacy Dec był również żołnierzem 8. Kompanii IV Pułku Piechoty Legionów Polskich. Walczył m.in. w Markowej, Nadwornej, Rafajłowej i nad Styrem. Honor przede wszystkim - Kiedy wybuchła wojna, ojciec jako oficer rezerwy 17. pułku piechoty czekał na powołanie. Minęło kilka dni. Tato otrzymał wezwanie na komendę policji. Wydaje mi się, że liczono na to, że mój ojciec, który cieszył się ogromnym autorytetem, zdoła zaprowadzić porządek w Rzeszowie - opowiada pani Stanisława. Podczas wrześniowych walk Ignacy, razem z policjantami, powędrował na wschód. Nigdy już jednak nie powrócił do żony i córek. Zanim został uwięziony w sowieckim obozie, miał szansę, by się uratować. - Jeden z mieszkańców Sokołowa opowiadał mi, że spotkał tatę w miejscowości Husiatyn. Ostrzegał go przed Sowietami. Radził: ''Panie Dec, zrzuć pan mundur, dam panu cywilne ubranie, niech pan ucieka''. A mój tato odpowiedział: ''Honor żołnierski mi na to nie pozwala. A w razie czego obroni mnie konwencja o jeńcach wojennych''.