Producenci i sprzedawcy wędlin wieprzowych znaleźli się bowiem w trudnej sytuacji, bo mamy kolejny świński dołek. Powodem jest spadek liczby hodowanych świń. Na razie producenci wędlin podnieśli ceny tylko symbolicznie. Wkrótce za takie wyroby trzeba będzie zapłacić znacznie więcej, nawet o 15 procent. Być może niektórzy klienci z szynki przerzucą się na tańszą kaszankę albo... zostaną wegetarianami. Świński dołek Okazuje się, że zakłady mięsne zmuszone są podnosić ceny, bo w Polsce jest za mało świń. Potrzeba ich 16 mln, jest tylko 15 mln. W branży mięsnej taka sytuacja określana jest jako świński dołek. Tak dużego spadku liczby hodowanych świń nie notowano od... 1987 roku. Rolnicy bowiem zmniejszyli swoje hodowle, bo były nieopłacalne. - Musimy podnieść ceny sprzedawanych wędlin, bo wzrosły ceny za mięsny surowiec - powiedziała Czesława Fołta, współwłaścicielka Zakładu Uboju i Przerobu Mięsa Jan Fołta w Markowej. - Jeszcze niedawno za kilogram mięsa płaciliśmy 4,80 zł, teraz już 5 zł. Dodatkowo jeszcze brakuje tuczników, a wartość euro jest zbyt wysoka. Słaby złoty Czesława Fołta dodała, że zarówno jej zakład mięsny, jak i inne są pod kreską. Producenci mięsa walczą o przetrwanie i niektóre z zakładów mogą upaść. W szczególnie, trudnej sytuacji znalazły się firmy, które, jak ta z Markowej, wytwarzają tradycyjne wędliny. Koszt ich wytwarzania jest wyższy niż zwykłych wyrobów mięsnych, bo nie stosują w nich żadnych utrwalaczy. Problemem jest też słaby złoty i nie opłaca się już sprowadzać mięsa z zagranicy i przerabiać go na wędliny. Niedawno, w listopadzie ub. roku, za boczek z Danii trzeba było zapłacić 8,50 zł, teraz już 10,40. To za drogie mięso. Wędliny w naszym kraju mogą zdrożeć znacznie, od 15 do 20 procent. Mariusz Andres