Mieszczący się w prowadzonym przez Caritas Ośrodku Interwencji Kryzysowej w Rudniku nad Sanem dom dla samotnych matek wielu kobietom dał szansę na lepsze życie. Tu mogły uciec od męża pijaka czy odejść z patologicznej rodziny. Przebywające tam kobiety mówią wręcz, że kierująca ośrodkiem siostra Honorata Klonowska wielu z nich uratowała życie. - Bardzo mi pomogła. Pokazała, że nawet w najgorszej sytuacji można sobie radzić - mówi Tamara, była mieszkanka placówki. Podobnie wypowiadają się współpracownicy Ośrodka Interwencji Kryzysowej. Dla nich siostra Honorata to wcielone dobro. Tego zdania nie podziela 26-letnia Katarzyna Misiak. Twierdzi, że siostra jej nienawidziła. Dlatego wyrzuciła ją z placówki. Trudne życie samotnej matki Życie Katarzyny nigdy nie było usłane różami. Wychowywała się w Zarzeczu. W jej domu rodzinnym pod jednym dachem mieszkało osiem osób, w tym wuj alkoholik. - Często dochodziło do awantur. Miałam już tego dość, chciałam uciec jak najdalej - wspomina Katarzyna. Kiedy poznała młodego rudniczanina, pomyślała, że wreszcie szczęście się do niej uśmiechnęło. Owocem ich miłości jest 7-letni dziś Filip. Niestety, ich związek nie trwał długo. Kiedy chłopiec podrósł, Katarzyna wyjechała do Hiszpanii, by zarobić na lepsze życie. Po roku zdecydowała się powrót do Polski. Okazało się jednak, że w Rudniku nie ma już czego szukać. Niedawny ukochany znalazł sobie nową przyjaciółkę. Ale i ona kogoś sobie znalazła. Z zagranicy wróciła w ciąży. Zdecydowała się ponownie zamieszkać u rodziny. Jednak nie na długo. - Przywitały mnie kłótnie. W takim miejscu nie chciałam wychowywać syna i urodzić kolejnego dziecka - wspomina Katarzyna. To był horror Przyjaciele opowiedzieli jej o Domu Samotnej Matki w Rudniku. Kobietę w ciąży i z małym dzieckiem przyjęto tam z otwartymi ramionami. Jednak dziś trzy spędzone tam miesiące Katarzyna wspomina jako horror. - Mieszkaliśmy w jednym pokoju w osiem osób. Oprócz mnie i syna były tam jeszcze dwie inne matki i czwórka dzieci w wieku od 2 do 4 lat - opowiada Katarzyna Misiak. - Ciągle dochodziło do jakiejś awantury. A to, że mój syn chodzi nago, a to, że wzięłam książeczkę z kaplicy. Starałam się powstrzymywać... dla dobra Filipka i mojego jeszcze nienarodzonego dziecka. Było mi trudno. Z czasem zaczęto mnie namawiać, bym oddała Filipa do domu dziecka, a dziecko, które lada dzień się urodzi, do adopcji. Nie chciałam o tym nawet słyszeć. Wreszcie, w miniony piątek, 31 października, kiedy kobieta wróciła od przyjaciółki, poinformowano ją, że jej rzeczy zostały spakowane. - Kazano mi się wynosić. Na pomoc wezwałam nawet policję, ale po przeszło dwugodzinnej rozmowie z siostrą Honoratą policjant powiedział, że nie może nic zrobić - opowiada kobieta. - Siostra wezwała nawet karetkę, bo chciała mnie zamknąć w szpitalu psychiatrycznym. Czy straci synka i kolejne dziecko? Zdesperowana kobieta zdecydowała się przenieść do opuszczonego domu niedawnego konkubenta. Od piątku mieszka tam sama. Bez wody, prądu i ogrzewania. 7-letniego Filipa oddała na kilka dni pod opiekę krewnych w Stalowej Woli. W Rudniku korzysta z dobroci nielicznych przyjaciół i szuka wyjścia z tej trudnej sytuacji. A ona może się pogorszyć już lada dzień, gdy kobieta urodzi. Termin porodu ma wyznaczony na 11 listopada. - Boję się, że mogę stracić oboje dzieci. Mieszkając tak jak teraz, nie mogę im zagwarantować godnych warunków do życia - żali się Katarzyna. - Nie wiem, co dalej robić... Kto może mi pomóc? Były z nią problemy Aby ustalić, dlaczego matka w zaawansowanej ciąży i z dzieckiem została wyrzucona z placówki dziennikarze zwrócili się do siostry Honoraty Klonowskiej. - To nie jest sprawa dla mediów i nie będę o niej rozmawiać - ucina rozmowę kierowniczka Ośrodka Interwencji Kryzysowej. Dodała jednak, że w sprawie Katarzyny zwróci się do prokuratury. Informacji o Katarzynie dostarczyła nam natomiast Władysława Binkowska, kierowniczka Ośrodka Pomocy Społecznej w Rudniku nad Sanem. Jak twierdzi, ośrodek wielokrotnie próbował pomóc kobiecie, ale ona jej nie przyjmowała. Dlatego, że nie była to taka pomoc, jakiej ona oczekiwała. - Kasi chodziło tylko o pieniądze. A przecież zadaniem ośrodka jest taka pomoc kobiecie, by mogła ona wyjść na prostą. O utrzymywaniu jej do końca życia nie może być mowy - tłumaczy kierowniczka Binkowska, która sprawą Katarzyny zajmowała się dużo wcześniej, zanim jeszcze trafiła ona do przytuliska Caritasu. I już wtedy były z nią problemy. - Nie chciała pomocy rzeczowej. Chodziło jej tylko o fundusze na nowe ubrania i kosmetyki - stwierdza Binkowska. - Nie przejmowała się też dzieckiem. Wracała do domu konkubenta, kiedy jej się tylko podobało. Nie liczyła się z nikim. Groziła, że zabije siebie albo dziecko Władysława Binkowska dodaje, że gdy dowiedziała się, że kobieta chce zamieszkać w rudnickim ośrodku, odradzała siostrze zakonnej przyjęcie 26-latki. - Wiedziałam, że będą z nią problemy. Kasia ma trudny charakter. Na wszystko ma jedną odpowiedź: "kochana pani" i sądzi, że tym wszystko załatwi. A u sióstr nie wywiązywała się z podstawowych obowiązków. Powinna płacić za pobyt swój i syna w domu samotnej matki. Napisała więc do nas pismo, byśmy refundowali jej i Filipkowi pobyt. Co miesiąc płaciliśmy na nią 550 złotych i na dziecko 300 złotych. Dodatkowo opłacaliśmy chłopcu wyżywienie w ochronce - mówi kierowniczka OPS. Jej słowa rzucają też nieco światła na to, dlaczego Katarzyna Misiak mogła zostać wyrzucona z placówki. - To była trudna, ale słuszna decyzja. Kasia jest osobą bardzo inteligentną i nauczyła się manipulować ludźmi. Wielokrotnie straszyła, że się zabije lub zabije nienarodzone dziecko - opowiada Binkowska. - Kobiety mieszkające w ośrodku bały się Katarzyny. Ale bardziej o swoje dzieci niż o siebie. Kasia była niebezpieczna zwłaszcza dla nich. Gdy miała zły humor, nie patrzyła, czy koło niej stoi dorosły człowiek, czy dziecko. Dodaje, że któregoś dnia dała swojemu 7-letniemu synowi nóż do ręki i kazała dźgnąć się w brzuch. Takich drastycznych sytuacji w czasie rozmowy ze "Sztafetą" wymieniła kilka. - Ta kobieta jest niebezpieczna dla siebie i swoich dzieci. Lepiej by było, gdyby trafiły do placówek opiekuńczych - dodaje Binkowska. Na bruk zgodnie z prawem Agresywne zachowanie Katarzyny Misiak potwierdzają też policjanci, którzy zostali przez nią wezwani do ośrodka Caritasu. - Rzeczywiście, funkcjonariusze interweniowali w piątek w Ośrodku Interwencji Kryzysowej. W czasie interwencji Katarzyna Misiak zachowywała się agresywnie w stosunku do pracowników ośrodka, jak i interweniujących policjantów - mówi Anna Kowalik-Środek, rzeczniczka niżańskiej policji. - Funkcjonariusze rozmawiali z siostrą Honoratą. Ta wyjaśniła, jaka jest sytuacja pani Katarzyny Misiak. Przepisy ośrodka dają prawo zakonnicom, by po trzech miesiącach już nie przedłużać pobytu samotnym matkom. Tak też było w tym przypadku. Dlatego nie podjęliśmy żadnych dalszych kroków. Ktoś jednak jakieś kroki będzie musiał podjąć w tej sprawie. Bo faktem jest, że 7-latek nie powinien mieszkać kątem u znajomych jego matki. Do nieogrzewanego domu w listopadzie wrócić nie może. A dokąd trafi ze szpitala kilkudniowe dziecko Katarzyny, gdy wkrótce przyjdzie na świat? AGNIESZKA KOPACZ