Jako pierwszy na świecie zaczął ich uczyć tańca, pierwszy przekonał ich też do turystyki i zabrał na zimową wyprawę na górę Pusta. Świat jakoś przemilczał te sukcesy... Dziś jako pisarz próbuje uwrażliwiać społeczeństwo na los niewidomych. Do podjęcia tej roboty przekonało go życie. - W czasie wojny mój ojciec był w niewoli. Miał dostęp do radia i z Niemiec przekazywał Polakom wieści z frontu. Ktoś go sypnął - wspomina. - Był torturowany, stracił jedno oko, na drugie słabo widział. Dlatego z wdzięczności, w jakimś odruchu dobroci, postanowiłem po studiach iść do dzieci niewidomych. Szczupły, drobny, o ujmującym uśmiechu, od razu zjednuje sympatię ludzi. Choć widział w życiu wiele tragedii, nie opuszcza go poczucie humoru. - Za kilka lat, to będę niższy o dziesięć centymetrów - śmieje się pytany, kiedy będzie kolejne spotkanie autorskie z młodzieżą. To była więcej niż przyjaźń Swoje pierwsze doświadczenia i problemy w pracy z dziećmi w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Niewidomych w Owińskach opisał w książce ''Bliżej nieba''. Znalazły się w niej także wstrząsające historie jego podopiecznych. - Na początku miałem straszne problemy, choć byłem wuefistą o specjalności rehabilitacja. Nie miałem żadnego pojęcia o tej pracy, żadnego... - szczerze przyznaje się po kilkudziesięciu latach Edmund Oses, którego nazwisko w środowisku niewidomych jest już niemal legendą. - To było coś więcej niż przyjaźń, ja je kochałem, ja je uwielbiałem, piastowałem, brałem na kolana, ściskałem, chodziłem po nocy, słuchałem ich płaczu mieszkając na miejscu w internacie - wzrusza się, przypominając lata spędzone w Owińskach. - Powiedziałem sobie, że jeżeli podejmę taką pracę, to muszę się jej poświęcić. Nie od godziny do godziny - tak jak jest to dzisiaj. Te dzieci są przecież izolowane od rodziny i muszą mieć stały kontakt z ludźmi. Wezmę ich w góry... Z tego właśnie powodu podjął się inicjatyw, których nikt przed nim jeszcze nie próbował. Pierwszy na świecie zaczął uprawiać czynną turystykę z dziećmi niewidomymi. Wędrował z nimi po Polsce przez dziesięć lat. Najdłuższa trasa liczyła pięć dni. Dzieci były mu za to nieskończenie wdzięczne. - Po pierwsze ruch, po drugie obcowanie z przyrodą, po trzecie integracja - choć to słowo w latach 60. nie było jeszcze znane - tłumaczy zalety tej terapii Edmund Oses. Nie było łatwo, bo spotkania z ''widzakami'' - jak o widzących mówią niewidomi - nie zawsze należały do przyjemnych. Zawsze były trudne, bo między dwiema grupami pojawiała się ogromna blokada. Raz na szlaku zostali nawet pobici. ...i nauczę tańczyć Był też pierwszym człowiekiem na świecie, który postanowił nauczyć niewidomych tańczyć, choć z góry wydawało się to niemożliwe. - Jedna pani z Zielonej Góry robiła doktorat. Napisała, że w 1978 roku ktoś z Nowej Zelandii był pionierem w tej dziedzinie. Ja to zrobiłem w roku 1960. Napisałem o tym do niej...- urywa.