Pierwszy ślad, to antena nadajnika nawigacyjnego, ścięta skrzydłem samolotu. To miejsce znajduje się dokładnie kilometr od początku pasa startowego. 200 metrów dalej są wierzchołki drzew ścięte na wysokości około 5 metrów. To właśnie te 800 metrów oddzieliło życie od śmierci. Nieco dalej samolot zahaczył o linię wysokiego napięcia 4 m nad ziemią. Kolejne 30 metrów i leży część skrzydła oderwanego w chwili uderzenia o ziemię. 100 m bliżej początku pasa znajduje się miejsce, w którym ogon samolotu odłamuje się po zderzeniu z ziemią. Główna część kadłuba spada w odległości 400 - 500 m przed pasem. Katastrofa samolotu pod Smoleńskiem. Raport specjalny - fakty, wspomnienia, fotografie - Tam są krzaki i pole - pisze na rosyjskim forum internetowym mieszkaniec Smoleńska. - Pożaru prawie nie było, czyli jakby baki były puste. Nie śmierdziało też naftą. Znajomy był niedaleko wypadku i powiedział, że wybuchu nie było. Po prostu hałas turbin, a potem cisza. On jechał w tym momencie samochodem pod pierwszymi drzewami. Mówi, że słyszał tylko uderzenie w drzewa. Nie wiem, jak głośno pracuje Tu-154, ale hałas powinien być potężny. Może silniki stały, bo zabrakło paliwa? Pożaru też nie było. b>Zobacz film nakręcony na miejscu tuż po katastrofie: - Lotnisko "Sieviernyj" jest wojskowe i zgodnie z opiniami ekspertów jego stan jest daleki od idealnego - pisze Gnome na rosyjskim lotniczym forum internetowym. - Nie ma tam ani terminalu pasażerskiego, ani specjalnych dyżurnych, którzy mogliby prowadzić do lądowania samoloty cywilne. 7 kwietnia, kiedy na lotnisko przybywali premier Rosji Putin i premier Polski Tusk, na lotnisko dostarczono specjalne stacje radiowe, które pomogły sprowadzić samolot na ziemię. 7 kwietnia była też piękna słoneczna pogoda. - Ja z 8. piętra z trudem widzę ziemię - pisze zaraz po katastrofie internauta Belikov. - Dziwne, że w taką mgłę w ogóle ktoś zdecydował się na lot. Relacja smoleńskiego kontrolera lotów - To ja radziłem, by lądowali na zapasowym lotnisku w Mińsku lub w Moskwie - relacjonuje Paweł Plusnin, kontroler lotów z lotniska "Siewiernyj" w Smoleńsku. - Piloci mówili, że spróbują raz wylądować i jeśli się nie uda, skierują samolot na zapasowe lotnisko. Plusnin opowiada, że gdy poinformował polską załogę o trudnych warunkach pogodowych nad lotniskiem, Polacy oświadczyli, że zapas paliwa pozwala im spróbować wylądować, a dopiero później udać się na zapasowe lotnisko. Według Palusina decyzję o lądowaniu w Smoleńsku miał podjąć dowódca załogi. Dodaje także, że Polacy nie rozumieli podawanych cyfr, które są potrzebne np. do podania pułapu, na jakim znajduje się samolot. Mogło być jednak inaczej. rosyjski kontroler podawał wszystkie informacje w metrycznym systemie miar. Przyrządy pokładowe w polskim samolocie wyskalowane są natomiast w systemie anglosaskim. Podawane przez kontrolera informacje liczbowe musieli dopiero przeliczać, by porównać je ze wskazaniami przyrządów. Ponownego przeliczenia trzeba było dokonywać, by podać rosyjskiemu kontrolerowi dane z odczytu w kabinie. Takie obliczenia zajmują sekundy. Kradną czas, który jest bezcenny w czasie podchodzenia do lądowania w bardzo trudnych warunkach. Łatwo też w takiej sytuacji o popełnienie katastrofalnego w skutkach błędu. Taki błąd stał się jedną z przyczyn katastrofy wojskowego samolotu CASA w Mirosławcu przed dwoma laty. Czy historia mogła się powtórzyć? Odpowiedź na to pytanie zapisana jest w rejestratorach lotu rządowego samolotu. Obie "czarne skrzynki" są już w rękach ekspertów. Na podstawie odczytanych danych zostanie zrekonstruowana ostatnia faza lotu i eksperci będą ustalali przyczyny tej tragedii. Krzysztof Rokosz krokosz@pressmedia.com.pl