Maszyniści, wydawać by się mogło grupa zawodowa jak każda inna, jednak historie, jakie się im przytrafiają, odciskają się piętnem na całym ich życiu. Nie chodzi tu już tylko o warunki, w jakich pracują. Dwunastogodzinny czas pracy, praca w niedziele i święta, czy kiepski stan maszyn, gdzie w lecie temperatura niekiedy sięga 50 stopni w kabinie... Czym to jest wobec świadomości, że kołami prowadzonego pociągu zabiło się człowieka. Jak wspominają sami maszyniści, najgorsza w ich pracy w takich sytuacjach jest bezradność. Jedynie co mogą zrobić, to zaciągnąć hamulec i czekać... Najczęściej człowiek jest bezradny Starszy maszynista Jerzy z ponad 35-letnim stażem pracy, który przez wiele lat pracował w Dębicy (prosi, aby nie podawać jego nazwiska): - W pamięci utkwiło mi szczególnie jedno zdarzenie, kiedy to młody człowiek stał na torach, twarzą zwróconą w kierunku pociągu, z rozłożonymi ramionami. Z uśmiechem czekał na to, co się stanie za chwilę. Przy prędkości ponad 150 kilometrów na godzinę maszynista nie jest w stanie zatrzymać od tak pociągu - jest bezradny. Co miałem robić? Krzyczeć? Zaciągnąłem hamulec, wdrożyłem wszelkie procedury i czekałem... Krowy, frustrat i gorzała Kiedy indziej, jadąc w kierunku Tarnowa zobaczyłem, jak przez tory, chwiejący się na nogach mężczyzna przepędza swe krowy. Zamiast ratować własne życie, postanowił walczyć o zwierzęta. Nie udało się ani jemu, ani im. Innym razem podrzucono zwłoki pod mój pociąg, aby upozorować samobójstwo. Pamiętam również zdarzenie, gdy przed wjazdem na stację Warszawa Wschodnia jeden frustrat rzucił się pod mój pociąg. Wyhamowałem dopiero w peronach, w momencie, gdy na przodzie maszyny znajdowały się jego krew i wnętrzności. Do tej pory pamiętam również zdarzenie, do którego doszło w Czarnej Tarnowskiej, kiedy kilkanaście lat temu, w środek prowadzonego przeze mnie pociągu towarowego, wjechało dwóch młodych mężczyzn, taranując przy tym rogatki. Jak się później okazało, wieźli oni wódkę na wesele, wcześniej obficie się nią racząc. Koszmarne sny Jak mówi Jerzy, przez te wszystkie lata starał się o tym zapomnieć, nie rozmyślać, bo przecież mógłby zwariować. Niekiedy w nocy, we śnie. wraca do tych wydarzeń. - Do końca życia nie zapomnę pierwszego samobójcy. W tej krytycznej chwili czułem się bezradny, przerażony, po prostu bałem się. Wciśnięty w fotel patrzyłem... Przez kilka dni nie mogłem po tym jeść, spać. Długo towarzyszyło mi nieuzasadnione poczucie winy, gdyż tak naprawdę nic nie mogłem zrobić - mówi ze smutkiem. Inni też tak mają Takie sytuacje mają w swoich życiorysach także inni maszyniści. - Mój kolega prowadził pociąg, pod kołami którego zginął na przejeździe w Rzezawie Janusz Kulig. Inny zaś, stał na stacji pod semaforem, gdy dostał wyjazd, ruszył. Dopiero po 30 kilometrach dowiedział się, że podczas postoju pod koła jednego z wagonów głowę włożył jakiś dziadek. Jednak to, co przeżył inny mój znajomy, to po prostu horror. Przez osiem lat rokrocznie miał na koncie jedną osobę; gdy w dziewiątym roku, wieczorem, w sylwestra na nocce miał służbę, wspomniał sobie ten miniony rok, ciesząc się, że zła passa się skończyła, a chwilę po tym uderzył w auto. 5 trupów na miejscu - opowiada z przejęciem maszynista Jerzy. I na co mi to było... Ale, jak sam mówi, nigdy nie myślał o zmianie pracy. - Zawsze chciałem prowadzić pociągi. Pamiętam, za komuny kolej była wszystkim. Ubrała mnie, nakarmiła, dała zarobić. A dziś jest tak, że muszę za bilet płacić w pociągu, kiedy chcę do pracy dojechać. A teraz nawet chcą nam te "pomostówki" zabrać. Miałem dobry przelicznik, za komuny, jak kazali, to 16 godzin jedna tura trwała. Robiłem 280 godzin na miesiąc! Jak na ekspresach jeździłem po całej Polsce, to prawie żadnego życia rodzinnego nie miałem. Przychodziłem do domu, kładłem się spać i za dwanaście godzin znów do roboty. Całą moją młodość, najlepsze lata, zostawiłem między szynami, na kolei, a teraz na starość odbierają mi to, na co tyle lat harowałem. Zapieprzałem na Ojczyznę, a teraz Ojczyzna ma mnie gdzieś. I na co mi to było... MICHAŁ GNIADEK