Solidną, dębową pałą, którą zawsze miał przy sobie przeciwko psom i żmijom, uderzył ją w głowę raz, drugi, a potem, kiedy nie dawała już znaku życia, zadał tych wściekłych ciosów ze dwadzieścia. W agonalnym stanie zostawił ją w lesie przy drodze na Wolę Chorzelowską i rowerem podjechał do domu. Była jego konkubiną. Zygmunt D. początkowo nie przyznawał się do zabójstwa swojej konkubiny Zofii B. I chociaż spalił dębową pałę,z którą do chwili zabójstwa się nie rozstawał, mielecka policja miała dość rzeczowych dowodów, aby można było go aresztować. Wobec niezaprzeczalnych dowodów, jakimi były na przykład zakrwawione spodnie i koszula, przyznał się do zarzucanej mu zbrodni, do której doszło rok temu. W lutym tego roku Sąd Okręgowy w Tarnobrzegu skazał Zygmunta D. na 15 lat więzienia. Od tego wyroku odwołał się jednak jego obrońca. W apelacji zarzucił, że nie dowiedziono przed sądem, aby oskarżony działał z zamiarem zabójstwa. Zdaniem obrońcy jego klient działał pod wpływem silnych emocji, bo z natury był porywczy, a wobec Zofii D. - chorobliwie zazdrosny. W podmieleckich Dębiakach, Woli Chorzelowskiej, Trześni, Szydłowcu, ludzie nie kryją oburzenia. Spodziewali się dożywocia. Tę tragedię opisywano na gorąco w "Korso". Nie znano jednak jeszcze wtedy wszystkich szczegółów, ale mogliśmy już wtedy opublikować zdjęcia z wizji lokalnej. Są one wstrząsające. Niemniej wstrząsające są szczegóły zajścia. Znalazł zwłoki We workowe popołudnie, na rowerową wycieczkę leśnymi drogami pomiędzy Szydłowcem, a Trześnią wybrał się mielecki lekarz Andrzej W. Około 19.30 w pobliżu Dębiaków znalazł przy drodze na skraju lasu zwłoki kobiety. Miała zmasakrowaną głowę, obok leżał damski rower. Lekarz niezwłocznie powiadomił policję. Ekipa kryminalna mieleckiej policji, po niespełna dwóch godzinach ustaliła, że tą kobietą jest 54-letnia Zofia B., rzeszowianka, która po śmierci męża kupiła w Dębiakach dom. Ten dom kupiła od rodziny 47-letniego Zygmunta D. z Mielca. Tak zaczęła się znajomość wdowy Zofii z kawalerem Zygmuntem. Wkrótce zamieszkali oboje w jej wiejskim domu na leśnej polanie. Chorobliwa zazdrość Zygmunt rozkochał się w Zofii bez opamiętania, szczególnie od momentu kiedy zaczęła z nim pić. Pili najtańsze wino, czasami w domu, czasami przy leśnych drogach, włócząc się godzinami na swoich rowerach. Zasypiali czasem w okolicznych rowach. Ona miała skromniutką rentę, on pracował u okolicznych gospodarzy na odrobek, czyli wtedy, kiedy trzeba było oddać dług zaciągnięty wcześniej na zakup wina. O niej sąsiedzi mieli dobre zdanie i litowali się, że wpadła w takie towarzystwo. Jego bali się, bo był porywczy i z byle powodu wszczynał awantury, rzucając się jak wściekły do bitki. Nigdy nie było wiadomo, co mu do głowy strzeli. Wiadomo było natomiast, że po pijaku prał swoją konkubinę, policja interweniowała w domu Zofii wielokrotnie. Powód pobicia był zawsze ten sam. Zygmunt był chorobliwie zazdrosny. Ostatnia wyprawa Po czterech latach wspólnego pożycia Zygmunt D. solennie obiecał w końcu swej wybrance, że pójdzie do stałej pracy. Znalazł ją nawet i w tym celu 12 czerwca pojechali razem do Mielca. Jak zwykle na rowerach. Po drodze sprzedali puste butelki po winie, a w drodze powrotnej z Mielca do Dębiaków zakupili kilka pełnych butelek. Zaczęli je pić zaraz po zjeździe z głównej drogi. W pewnym momencie ona, wyczerpana drogą i alkoholem, usiadła przy drodze. Zaczęli się kłócić o wszystko i o nic, jak zwykle. Złośliwie powiedziała mu w pewnym momencie: - Będę z każdym innym ch..., tylko nie z tobą! Zygmunt D. nie powiedział nic. Podszedł do roweru, wyjął mocną, dębową pałę, i uderzył... Zmasakrowane zwłoki zostawił, jak leżały. Odwrócił się i rowerem odjechał w stronę domu. Werdykt W lutym tego roku dotarła wiadomość, że Zygmunta D. wreszcie skazano. Mieszkańcy Dębiaków, Woli Chorzelowskiej, Szydłowca i Trześni byli przekonani, że dostanie dożywocie. Został skazany na 15 lat, lecz obrońca Zygmunta D. wniósł apelację od wyroku Sądu Okręgowego w Tarnobrzegu. W czerwcu tego roku Sąd Apelacyjny w Rzeszowie uznał tę apelację za nieuzasadnioną i utrzymał w mocy wyrok sądu tarnobrzeskiego. Jest on więc prawomocny. Wszystko zdarzyło się równiutko rok temu, lecz ludzie nijak nie mogą wybaczyć ani Zygmuntowi D., ani sądowi. Boją się, że on wróci, a wtedy niektórzy z nich nie ręczą za siebie. kturz