- Co pani robi?! Wariatka! - wrzeszczy za nią taksówkarz. - Na rosół zbieram - odpowiada nie speszona i spokojnie odchodzi. To nie pierwsza taka sytuacja w centrum miasta w Przemyślu. - Widziałem na placu papieskim, gdzie jest mnóstwo gołębi, że bez żadnego skrępowania staruszka wsadziła do torby dwa ptaki - opowiada mieszkaniec kamienicy przy ul. Franciszkańskiej. Ptaki konają w męczarniach O podobnych sytuacjach opowiada Iga Dżochowska, znana w Przemyślu obrończyni zwierząt, która podobne sceny widziała nie tylko na Rynku, przed ratuszem, ale także w okolicach bazarów i placów. Według Dżochowskiej ludzie zakładają pułapki z żyłek, w które zaplątują się ptaki. - Są i takie biedactwa, które mają zamotane obydwie nogi. Nie mogą się ruszać, odbić do lotu, uciekać - mówi. Nieściągnięte żyłki, które ranią łapy gołębia, to dramat dla ptaka. Powoli łapka obumiera, wdaje się gangrena i ptak kona w męczarniach. Dlatego Iga Dżochowska ratuje gołębie. Odcina żyłki, podkarmia, leczy i wypuszcza na wolność. Gołąb miejski jest niczyj Policja twierdzi, że nie dostaje zgłoszeń o wyłapywaniu gołębi. - Jest przepis o ochronie przyrody, że nie można wybierać jajek, czy piskląt - mówi Jan Faber z KMP w Przemyślu. - Nie można także dręczyć zwierząt, ale to dotyczy tych zwierząt domowych. Jest jeszcze jeden problem. W przypadku zastawianych na ptaki sideł z żyłek, trudno namierzyć sprawcę. A nawet jeśli uda się go złapać na gorącym uczynku, trzeba mu udowodnić, że zamierzał zrobić ptakom krzywdę. Dorota Szturm-Szajan