Od chwili, gdy staje się częścią korporacji, to ona staje się jego rodziną, zastępuje mu znajomych. Ale gdy się wypala, pozbywa się go, wyrzuca jak wyciśniętą cytrynę. I wtedy dramat. Trzydziestolatek jest wrakiem człowieka. Bez rodziny, bez przyjaciół, bez pomysłu co robić dalej. Wielki świat, wielkie pieniądze, wielka kariera kuszą. I to bardzo. A oni mają po dwadzieścia kilka lat i tego wszystkiego pragną. Kiedy trafiają do tego światka, wydaje się im, że złapali Pana Boga za nogi. Bezgranicznie poświęcają się pracy, a gdy zdają sobie sprawę, że przez nią stracili wszystko inne, zazwyczaj jest już za późno. Wielkie miasto wzywa Dostać się do świetnie prosperującej wielkiej firmy i zarabiać świetną kasę. Mieć służbową komórkę, samochód, mieszkanie, być kimś to marzenie pokolenia dwudziestokilkulatków. - Nie chciałem żyć tak jak moi rodzice - przyznaje 32-letni Jarek, który od kilku lat mieszka i pracuje w Krakowie. - Najpierw pracowali całe życie w jakiejś fabryce, zarabiali grosze, a potem dostali marne emerytury. Żyli od pierwszego do pierwszego, nieraz martwili się, jak zapłacą rachunki. Ja chciałem czegoś innego, miałem większe ambicje niż życie w małym miasteczku na Podkarpaciu. Było mi tu za ciasno, dlatego zdecydowałem się na studia w Krakowie. A kiedy wsiadałem do pociągu, obiecałem sobie, że zrobię wszystko, żeby tu nie wrócić. Jarek jeszcze w czasie studiów znalazł pracę w dużej firmie w Krakowie. Pracował po kilkanaście godzin dziennie, a do swojego rodzinnego miasteczka przyjeżdżał coraz rzadziej. Takie wizyty były dla niego stratą czasu. Pewnego dnia rodzice powiedzieli mu, że wygląda na zmęczonego, że powinien trochę odpuścić. - Od tej pory właściwie nie kontaktuję się z nimi. Oni nie wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi, nie rozumieją mnie - uważa mężczyzna. Startują w wyścigu szczurów Dla korporacji taki pracownik jak Jarek to prawdziwy skarb. Działy HR (z j. angielskiego zasoby ludzkie) zajmujące się rekrutacją pracowników wyszukują właśnie takich. Z badań przeprowadzonych przez naukowców z Wyższej Szkoły Pedagogiki Resocjalizacyjnej w Warszawie wynika, że specjaliści HR wielkich firm najczęściej wybierają osoby z małych miasteczek albo wsi. Na jednym z forów internetowych były pracownik działu HR przyznał: - Tacy z prowincji są najlepsi. Są zdolni, ambitni, pracowici. Marzą o "wypasionym" samochodzie, mieszkaniu w najlepszej dzielnicy wyposażonym w najnowocześniejsze sprzęty. Chcą przynależeć do środowiska i dla niego są w stanie odciąć się od swoich korzeni. Wiedzą, że osiągną to dzięki pracy, więc podporządkowują jej całe swoje życie. Ktoś, kto nie spełnia tych warunków, nie nadaje się do pracy w korporacji. Jak w kieracie Początkowo tym młodym yuppies wydaje się, że świat należy do nich. Mają to, o czym ich znajomi z małego miasteczka mogą tylko pomarzyć. Ale żeby utrzymać się na fali, muszą wspomagać organizm, który w pewnym momencie nie wytrzymuje tempa. - Prawie zawsze po pracy palę marihuanę, ona pozwala mi uwolnić myśli i wyluzować się. Do tego oczywiście dopalacze w pracy, jakiś napój energetyzujący, tabletki na koncentrację. Ale to i tak niewiele w porównaniu z moimi znajomymi z firmy, którzy sięgają po mocniejsze narkotyki - przyznaje Karol. W korporacji nie ma tłumaczenia, że się nie daje rady. Sukces osiągają, ale zawsze jakimś kosztem. Dobrze wie o tym "Olga 20", która na forum napisała: - Zero czasu dla siebie, kierownictwo ciśnie jak szalone. Korporacyjna rodzinka, korporacyjny stres i korporacyjny nieład. Brak czasu dla rodziny, która w końcu się wkurzyła i odwróciła ode mnie. Wiecznie w rozjazdach. Miałam w końcu dosyć, odeszłam. Wielka firma wycisnęła też "Nicka", który po ponad dwóch latach pracy po 10 - 12 godzin dziennie czuł się wypalony i niepotrzebny. Odszedł, ale nie ma pojęcia, co robić dalej. Chrzanić ten młyn! Takich jak "Nick" jest więcej. Korporacja w ciągu kilku lat wyciska z nich wszystko. Mają 30 lat i są wyniszczeni i psychicznie, i fizycznie. Nie mają rodziny, bo albo się rozpadła, gdyż nie mieli dla niej czasu, albo nie zdążyli jej założyć. Socjolodzy są przerażeni tym zjawiskiem wśród młodych ludzi, którzy dla osiągnięcia sukcesu zawodowego są zdolni pracować na granicy możliwości, a przy tym odrzucają wszystkie zasady moralne, którymi kierowali się wcześniej. Tkwiąc w tym wszystkim, nie widzą problemu, a gdy ta machina ich "wypluwa", najczęściej potrzebują pomocy psychologa. Niewielu udaje się wyrwać z tego kieratu, zanim sięgną dna. Wiedząc, czym pachnie praca w korporacji, przestrzegają innych: Kasa jest ważna, ale niech ktoś spróbuje choćby za milion euro kupić choć godzinkę czasu. Nie da się! - napisała "Olga 20". ANNA OLECH