Gimnazjum nr 15 w Rzeszowie to specyficzna szkoła. Znajduje się na terenie dawnej wsi Budziwój, niedawno wcielonej do stolicy Podkarpacia. Niepozorny budynek z zewnątrz wygląda jak typowa placówka oświatowa. Tym jednak różni się od innych, że trafiają do niej młodociani uczniowie, mający problemy z prawem, nauką, zagrożeni demoralizacją, często dotknięci niedostosowaniem społecznym. - To dla nich ostatnia szansa, bo gdzie indziej by sobie nie poradzili. U nas mają możliwość skończyć edukację na poziomie gimnazjum - podkreśla Przemysław Janik, dyrektor Gimnazjum nr 15 w Rzeszowie, który tak charakteryzuje swoich uczniów: - Część z nich skierował do nas sąd, część przyszła dobrowolnie. Generalnie, mają kilkuletnie opóźnienie szkolne i problemy z koncentracją uwagi, co przekłada się na problemy dydaktyczne, własną nadpobudliwość, przez co ciężko im się odnaleźć w grupie. Dyrektor Janik pracuje w placówce od 1994 roku. W tym czasie widział wiele. - Różnych mieliśmy tutaj wychowanków. Każdy to na swój sposób odosobniony przypadek, do każdego trzeba podejść indywidualnie. Przemoc? Zdarza się. Agresja? Tak samo, ale przecież z tym mamy do czynienia w każdej szkole. Nasi uczniowie mają natomiast stworzone takie warunki, by mimo swoich przypadłości, kontynuować edukację - akcentuje. - Po ukończeniu nauki, otrzymują takie samo świadectwo, jak można uzyskać na koniec edukacji w zwykłym gimnazjum - dodaje. Uczą czytać i pisać Program zajęć w Gimnazjum nr 15 nie różni się zasadniczo od tego ogólnie przyjętego. Inne są tylko wymagania. - Muszą być, bo zdarzają się uczniowie, którzy w wieku 14 lat nie potrafią pisać i czytać. Trzeba z nimi pracować od podstaw. To spora sztuka, bo są to w większości osoby nadpobudliwe, którym trudno się skoncentrować dłużej aniżeli pięć minut. W zwykłej szkole taki jeden uczeń potrafi "rozłożyć" nauczycielowi całą lekcję. Będąc na trochę niższym poziomie intelektualnym niż jego koledzy, nie jest w stanie realizować na równi z nimi programu nauczania. Skupia się więc na innych rzeczach, przez co rozprasza resztę grupy - tłumaczy pedagog. Jak zatem udaje się utrzymać porządek na lekcjach w "piętnastce", gdzie występuje wyjątkowe nagromadzenie nadpobudliwej młodzieży w poszczególnych klasach? - W szkole jest około 50 uczniów. Poszczególne oddziały liczą nie więcej niż po 16 uczniów. To pozwala nam podejść do nich indywidualnie. Łatwiej jest wtedy wyłapać pewne problemy wychowanków i dostosować do nich sposób pracy - wyjaśnia Przemysław Janik. To nauczyciel ponosi porażkę Obecnie w gimnazjum pracuje siedemnastu nauczycieli. Nie są to bynajmniej ludzie przypadkowi. Każdy, oprócz wykształcenia pedagogicznego, musi też mieć ukończoną resocjalizację. Część uczniów weszła już bowiem w konflikt z prawem. Jednak sam dyplom, by poradzić sobie w tej placówce, nie wystarczy, o czym przekonał się już niejeden młody i pełen zapału do pracy pedagog. - Spotkałem kilka osób, które przychodziły tutaj z ogromnym entuzjazmem, ale chyba nie do końca wiedziały, co ich czeka. Uczniowie to mistrzowie manipulacji, nowych wychowawców starają się szybko "przetestować". Chcą zobaczyć, na ile ci ostatni im pozwolą - podkreśla Janik. - Niektórzy nauczyciele nie wytrzymują tej presji i po kilku tygodniach chcą rozwiązać umowę. Jeśli nie są w stanie wypełnić jej do końca, wolę, żeby odeszli od razu. To oni bowiem mają problem, bo w starciu z trudną młodzieżą ponieśli porażkę, nie poradzili sobie. W naszej szkole liczy się nie tylko przygotowanie zawodowe, ale także cechy charakteru. Tutaj dla osób bez właściwych predyspozycji nie ma miejsca - twierdzi Przemysław Janik. Granice pedagogicznej tolerancji W Gimnazjum nr 15 nauczyciel nie ma prawa okazać słabości. Musi być konsekwentny w tym, co robi. - Od początku trzeba wyznaczyć swoim podopiecznym twarde granice, których oni nie mogą przekroczyć. Przy tym muszą być one dla nich jasne i czytelne. Jeśli tego nie zrobisz, zginąłeś - dodaje dyrektor Janik, zwracając uwagę, że próg tolerancji wobec wychowanków jest trochę inny aniżeli w zwykłej szkole. - Zdarza się, że któryś uczeń przeklnie na lekcji. Czasem trzeba przymknąć oko, bo wynika to z jego nadpobudliwego charakteru. Niektórzy młodzi ludzie, z którymi się stykamy, w taki właśnie sposób radzą sobie ze swoimi emocjami. Dlatego nasze reakcje muszą być adekwatne do danej sytuacji. Gdy wybuchają konflikty, staramy się je rozwiązywać nie na zasadzie kar i zakazów, ale na drodze rozmowy. Pokazujemy i staramy się im wpoić inne aniżeli tylko siłowe sposoby rozwiązywania spornych kwestii - wyjaśnia dyrektor. Kontrakty zamiast grochu Kadra nauczycielska "piętnastki" ma wypracowane sprawdzone formy dyscyplinowania swoich wychowanków. - Bynajmniej nie klęczą na grochu, ani nie trzymają w górze rąk. Mamy inne sposoby na utrzymanie spokoju. Jednym z nich są tzw. kontrakty, które podpisujemy z uczniami. Zawarte są w nich ustalenia, jakie mają zostać spełnione w określonym czasie. Jeśli tego nie zrobią, ponoszą konsekwencje w formie przydziału dodatkowych obowiązków albo udziału w dodatkowych zajęciach pozalekcyjnych - wyjaśnia pedagog. Nie tylko postura wzbudza respekt Dyrektor Janik to wysoki, postawny mężczyzna, emanujący siłą swojego charakteru. W jego przypadku trudno sobie wyobrazić, by znalazł się młodzian, który gotów byłby mu się "postawić". Co innego drobne kobiety, których nie brakuje w kadrze pedagogicznej placówki. One swoją posturą na pewno nie są w stanie wzbudzić respektu u wychowanków. Pedagog podkreśla jednak, że i jego koleżanki potrafią bez problemu okiełznać młodych gniewnych. - To jest właśnie ich wewnętrzna siła, poparta wiedzą i zdobytym doświadczeniem. One się nie poddają - przyznaje. Podczas rozmowy dyrektor podkreśla, że mimo pracy w specyficznych i trudnych warunkach, trzeba także lubić to, co się robi. To - według niego - kolejny niezbędny warunek, bez którego ciężko było by sprostać wymaganiom, jakie za sobą niesie bycie nauczycielem w jego gimnazjum. - Dla osób postronnych może to wydać się iluzją, ale zarówno większość moich kolegów jak i ja z chęcią przychodzimy do szkoły. Nigdy nie budzę się z myślą: "O Boże, znów muszę tam iść". Oczywiście momenty zniechęcenia zdarzają się, ale trwają krótko - nie ukrywa nauczyciel. My te dzieci naprawdę lubimy Przemysław Janik na każdym kroku podkreśla też, że dzieci, z którymi ma styczność w szkole, nie są złe. - One miały mniej szczęścia od innych, bo są mniej zdolne, bo wychowały się w określonym środowisku. To, że znalazły się u nas, często jest wynikiem sytuacji życiowej, w jakiej funkcjonują. My chcemy im pomóc, nauczyć jak odnaleźć się we współczesnym świecie. - Koncentrujemy się na ich deficytach, ale nie tylko tych związanych z nauką. Uczymy, jak kontaktować się z innymi, wprowadzamy ich - w nazwijmy to - "normalny świat". Staramy się je wyposażyć w taki zasób umiejętności, by poradziły sobie, gdy zakończą edukację w naszym gimnazjum. Także dlatego, że te dzieciaki po prostu lubimy. A że warto się starać, świadczą przypadki tych, którzy dzięki pobytowi u nas, wyszli na prostą. Proszę sobie wyobrazić, że kilka osób skończyło nawet studia. To jest dla nas najlepsza nagroda i satysfakcja - kończy dyrektor Janik. Piotr Pezdan