Wszystko przez wybuch gazu w maleńkim mieszkanku, które wynajmowały kobiety z dzieckiem. W dużym domu na ul. Podzamcze w Jarosławiu mieszka 12 rodzin. Wynajmują mieszkania. Na pierwszym piętrze, na samym końcu korytarza, w 10-metrowym mieszkanku, spokojnie sobie żyły Jolanta z córką Anną i wnuczkiem. - Mieszkanie wynajmowały tu od października 2009 roku - informuje Tyberiusz Łabuz, p.o. oficera prasowego KPP w Jarosławiu. Gruchnęło, aż wyleciała szyba Do mieszkania Jolanty i Anny wchodziło się ze wspólnego korytarza. Tuz za drzwiami - maleńka kuchenka, za nią pokoik. Pod oknem stała wersalka, a obok - kołyska. W niej sypiał maleńki Szymon. Nie wiadomo jednak czy dziś rano też w niej był. Wtedy wybucha tutaj gaz. Jak wstępnie ustalili policjanci, kuchenka 4-palnikowa z piekarnikiem, podłączona była gumowym wężem z butlą gazową. Ponoć butla była w porządku. To kuchenka była stara, a przewody doprowadzające gaz do palnika - nieszczelne. - Musiał ulatniać się nimi gaz. W końcu doszło do wybuchu. Był tak mocny, że wypchnęło okno o wymiarach 1,5 na 3 metry - mówi Tyberiusz Łabuz. - Wyjaśniamy, jak do tego doszło. Dzisiaj policjanci nie mogli rozmawiać z poszkodowanymi kobietami, bo zabronił tego lekarz. - Stan pacjentek jest stabilny - mówi Jerzy Sobień, ordynator oddziału chirurgicznego w Centrum Opieki Medycznej w Jarosławiu. - U matki poparzone jest 20 proc. ciała, a u córki - 15 proc. Dodaje, że kobiety dostały leki i zasnęły. Mały Szymon w tym czasie przebywa na oddziale chirurgii dziecięcej w wojewódzkim szpitalu w Przemyślu. Dziecko ma poważne oparzenia. W zależności od tego jak poważne, zależeć będzie to, czy nie zostanie wszczęta sprawa o spowodowanie zagrożenia życia i zdrowia dziecka. Dorota Szturm-Szajan