Za wierną służbę została odznaczona przez Londyn w 1948 roku Medalem Wojska, a później Krzyżem AK. Jak zaczęło się konspiracyjne życie "Rozy" oraz "Osy", czyli Janiny Wierzbickiej - Kopeć? Wszystko robili jawnie Rodzice pani Janiny do podrzeszowskiej Wilkowyi - dziś dzielnicy miasta - sprowadzili się w 1921 roku. Janina Flak (po wojnie przyjęła nazwisko panieńskie matki: Wierzbicka) urodziła się w 1924 r. Kiedy wybuchła II wojna światowa właśnie skończyła gimnazjum. - Młodzież w tamtych czasach była szalenie patriotyczna, podczas wojny wszyscy niejako automatycznie przeszli do działań na rzecz wolnej i niepodległej ojczyzny. Jednak pierwsi konspiratorzy nie byli zbyt dobrze przygotowani do takiej pracy. Wszystko robili jawnie - opowiada Janina Wierzbicka - Kopeć. - Pamiętam jak u nas w domu, jeszcze w 1939 roku, byli młodzi żołnierze z pułkownikiem. Zamierzali przedostać się na Węgry. Wszyscy o tym wiedzieli, nawet my, dzieci. Przy nas zaszywali dokumenty w ubraniach, pokazywali wszystkim papierośnicę i jeden z papierosów wypchany ważnym papierkiem. Wyobrażacie sobie taką konspirację?! Cała rodzina w ruchu oporu Z czasem okupacja i aresztowania wymusiły inne sposoby działania. Pani Janina została zaprzysiężona do ZWZ-AK w 1942 roku. - W naszej rodzinie wszyscy byli zaangażowani w ruch oporu. Starszy brat, Augustyn Flak, już w listopadzie 1939 r., nawiązał kontakt z konspiracją w Zakopanem, bo z powodu gruźlicy płuc wojna zastała go w tamtejszym Sanatorium Akademickim. Następnie związał się z podziemnym strukturami Stronnictwa Ludowego, a później został zaprzysiężony do Batalionów Chłopskich. Od marca 1944 był zastępcą kierownika Kierownictwa Walki Podziemnej przy Okręgowej Delegaturze Rządu we Lwowie. Drugi brat, Franciszek, od razu zaangażował się w prace ZWZ. Koledzy braci, moje koleżanki, a także dalsza rodzina, która mieszkała w Błażowej, wszyscy działali w konspiracji - opowiada pani Janina. - Przypuszczam, że to brat otrzymał wytyczne, by jedna z jego sióstr została łączniczką, bo nas, dziewcząt, było w sumie aż pięć. Najpierw na łączniczkę typowana była moja starsza siostra, Maria. Ona była bardzo ładna, ale wszystkiego się bała, nawet burzy, więc pewnie zdecydowano, że to jednak ja będę się bardziej nadawała. Wie pani, bo ja byłam taka bojowa i wyszczekana - wspomina śmiejąc się pani Janina. - W czasie okupacji ja nie wiedziałam, czym dokładnie zajmują się moi bracia. W domu nikt o tym nie rozprawiał - kontynuuje swoją opowieść pani Janina. - Czasem tylko brat mi mówił: "Do domu przyjedzie taki, a taki, odbierzesz od niego to i to i schowasz". No, ale wróćmy do mnie. Na początku 1942 roku ciotka Jadwiga Sochówna, powiedziała: "Słuchaj dziecko jest taka organizacja, i ty byś się w niej przydała". A co ja bym tam robiła? - zapytałam. Ona mi tłumaczyła, że dziewczyny są potrzebne do roznoszenia gazetek i poczty. "Zgadzasz się?". Widzi pani, to było tyle. Już do końca wojny więcej ze mną na ten temat nie rozmawiała - wspomina Janina Wierzbicka - Kopeć. Dostała pseudonim "Roza" Za kilka dni do Janiny Flakówny przyszła jedna z koleżanek, Maria Pasterzówna. - Powiedziała mi: "Dostałam rozkaz - mam cię zaprzysięgnąć". Kazała mi przyjść do siebie do domu. Złożyłam u niej przysięgę na krzyż, a Marysia powiedziała: "Dostałaś pseudonim Roza". Później jej siostra, Henia Pasterzówna, oprowadziła mnie po wszystkich punkach, gdzie miałam zostawiać gazetki. Wchodziłyśmy i ona mówiła: "Teraz ta koleżanka będzie przychodziła za mnie". Jeden z mężczyzn, który je wtedy odbierał, skomentował: "Dzieci w konspiracji". Ja wyglądałam na smarkulę i Henia też - śmieje się Janina Kopeć-Wierzbicka. - Gazetki roznosiłam tak dwa, trzy miesiące. Równocześnie przechodziłam kurs przysposobienia wojskowego, dowiedziałam się, jakie zadania stawia się przed łączniczką, jak mam się zachowywać. Zawsze, kiedy coś się miało zmienić w mojej pracy, przychodziła do mnie Henia i mówiła mi, co mam robić. Raz poinformowała, że mam się zgłosić w sklepie na Pobitnie. W wyznaczonym dniu zastałam tam Stanisława Augustyna, którego znałam, i nauczycielkę, Stasię Cyprysiównę, przyjaciółkę moich sióstr. Ona była łączniczką inspektoratu Komendy. Z nią pracowałam do wiosny 1943 roku. Wtedy Henia znów przyszła do mnie i poinformowała, że mam pójść na ulicę Chopina. Tam podeszło do mnie dwóch mężczyzn, jeden to był Augustyn, a drugi obcy, niezbyt przystojny. Poinformowali mnie, że teraz przechodzę do strasznie ważnych zadań, że muszę uważać. A ja żachnęłam się: "Nic nie chcę wiedzieć, tylko dobrze pracować". - Zawsze miałam się pojawiać w trzech punktach. To był kościół oo. Bernardynów, gdzie miałam być po lewej stronie krzyża, kościół farny, gdzie stawałam pod chórem z książką zawiniętą w niemiecką gazetę z odgiętym rogiem. Trzeci punkt obejmował ciąg ulic: Grottgera, Żeromskiego, Sobieskiego i Asnyka. Miałam tamtędy przechodzić trzymając w ręku niebieskie pudełko z czerwonym sznurkiem i zieloną gałązką. Wkładałam do niego cukierki, żeby wyglądało jak prezent. Ciepliński przyjechał na rowerze - To chyba było jesienią 1943 roku, ale wtedy nie wiedziałam, że będę pracować dla Łukasza Cieplińskiego. Kiedyś przechodziłam przez zrujnowany cmentarz żydowski z Adamem Lazarowiczem w stronę bożnicy. Z naprzeciwka podjechał ktoś na rowerze. Taki nieduży. "Teraz pani będzie pracować z tym panem. To jest Pług" - powiedział mi Lazarowicz. A Pług do mnie: "Proszę sobie wybrać pseudonim" No to ja powiedziałam: "Osa". Później przeważnie to on mnie szukał. Podjeżdżał na rowerze, pytał, czy mam coś dla niego i znikał. Kiedy się nie pojawił, miałam pójść do mieszkania krawca na rogu Grunwaldzkiej i Sobieskiego. Dzwoniłam umówionym sygnałem. Nigdy nie wchodziłam do środka. Jeśli miałam być w innym miejscu, dostawałam odrębne wytyczne. To był wspaniały konspirator Pracowałam tak, aż do wkroczenia Sowietów do Rzeszowa. Kiedy już wszędzie pełno było czerwonoarmistów, brat mnie zawołał: "Ktoś do ciebie". Wychodzę, a tu stoi Pług. Wtedy zdziwiłam się, że ktoś tak ważny przychodzi do mnie, wie jak się nazywam i gdzie mieszkam. Poszliśmy do ogrodu. Długo ze mną rozmawiał. Nie jak z podwładną, ale równą sobie. Był strasznie przygnębiony. Mówił, że nie ma już łączności z Krakowem, ani z Londynem, ale nadal kazał mi chodzić na ustalone punkty. Gdy we Lwowie został aresztowany mój brat, Augustyn, zostałam wytypowana przez rodzinę, by pojechać i podać mu paczkę. Poszłam do lokalu krawca, bo chciałam prosić o zwolnienie ze służby. Tam był akurat Pług. Powiedziałam, że na wyznaczone punkty nikt nie przychodzi. On kazał mi napisać podanie, podyktował treść. Więcej go nie widziałam. Dopiero po wojnie dowiedziałam się, czyją byłam łączniczką. To był wspaniały konspirator. Wtedy, patrząc na niego, przeciętnego mężczyznę, w pumpach i wyświechtanej marynarce, nikt by nie zgadł, że okaże się tak ważnym człowiekiem i tak wiele zdoła dokonać dla Polskiego Państwa Podziemnego. Beata Sander Łukasz Konrad Ciepliński - ps. "Pług", "Ostrowski", "Ludwik", "Apk", "Grzmot", "Bogdan". Był podpułkownikiem piechoty Wojska Polskiego, żołnierzem Organizacji Orła Białego, ZWZ-AK oraz NIE i DSZ, prezesem IV Komendy Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, kawalerem Orderu Orła Białego. Został zabity strzałem w tył głowy 1 marca 1951 w piwnicy pomieszczeń gospodarczych więzienia UB na Mokotowie w Warszawie (źródło: Wikipedia).