Było tuż po 17, gdy przechodząca przez most na Rudnej grupa osób zauważyła, że rzeką płynie dziecko. Wezwano straż pożarną. Gdy ratownicy wydobywali je z wody, ciało Julii było już zimne. - Od momentu zgłoszenia, do wydobycia dziecka z wody minęło kilka minut. Podjęliśmy próbę reanimacji. Bez skutku. To był straszny widok. Pierwszy raz w życiu widziałem jak lekarz płacze - mówi Mariusz Ślusarczyk, szef rudnickiej OSP, który kierował akcją ratowniczą. Zabawa w ogródku Z ustaleń policji wynika, że 5-letnia Julia i jej 2-letnia siostra bawiły się w przydomowym ogródku. Posesja jest ogrodzona, do rzeki można się dostać tylko pokonując furtkę. Ta była zazwyczaj zabezpieczona kamiennym bloczkiem. - Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, bramka była otwarta, bloczek leżał obok. To mało prawdopodobne, żeby dziecko samo sobie z nim poradziło - mówi komisarz Wojciech Parylak, naczelnik Wydziału Prewencji KPP w Nisku. Matczyny szok Gdy matka zorientowała się, że Julii nie ma w domu, zaczęła poszukiwania. Było już za późno. 500 metrów dalej wyłowiono ciało jej dziecka. - Kobieta była w szoku. Ustaliliśmy jedynie, że to jej córka, która wcześniej bawiła się z młodszą siostrą na podwórku. Ze względu na stan matki, odstąpiliśmy od dalszego jej przesłuchania - dodaje Parylak. Zaznacza, że wstępne oględziny ciała denatki wykluczają udział osób trzecich. Jak w tego rodzaju przypadkach bywa, nie obejdzie się bez sekcji zwłok. Zdradliwa woda Rudna to niewielka rzeczka przepływająca przez miasto. Szeroka na ledwie pięć metrów, kryje w sobie zdradliwe głębiny. - Stan rzeki jest teraz wysoki. Woda sięga szczytu linii brzegowej. Wygląda na to, że dziecko osunęło się po stromym brzegu i wpadło do wody - dywaguje Wojciech Parylak. - To nie pierwsza ofiara tej rzeki. Na przestrzeni ostatnich lat zabrała już kilka ludzkich istnień. Mimo że nie jest szeroka, to momentami jej głębokość sięga trzech metrów. Dziecko było bez szans twierdzi Paweł Kazanecki, strażak rudnickiej OSP. PIOTR PYRKOSZ