Gospodarze przegrywali wówczas 1-3, ale grając z przewagą jednego zawodnika, zdołali doprowadzić do remisu. Wyrównująca bramkę sanoczanie zdobyli już w doliczonym czasie gry z rzutu karnego. Na śliskiej i mokrej murawie początkowo lepiej radzili sobie gospodarze, którzy bardzo szybko objęli prowadzenie i... spoczęli na laurach. Goście, którzy potrzebowali kilku minut, aby przyzwyczaić się do trudnych warunków gry, w dalszej części pierwszej połowy rządzili na boisku. Pierwsze skrzypce grał ich napastnik, Marcin Płonka, który może nie był zbyt widoczny, ale ze swojego zadania wywiązał się z nawiązką. Jeszcze przed przerwą sam wpisał się na listę strzelców oraz asystował przy bramce Rusina. W drugiej połowie po raz drugi zmusił do kapitulacji Łukasza Psiodę i wydawało się, że jest już po meczu. Po czerwonej kartce dla Sierżęgi, także nic nie zapowiadało podziału punktów. Dopiero gol zdobyty przez wprowadzonego chwilę wcześniej Fabiana Pańkę, natchnął gospodarzy do kolejnych ataków. Przyjezdni, grając w dziesiątkę, słabli z minuty na minutę. Ostatni kwadrans w ich wykonaniu to przysłowiowa "obrona Częstochowy". Gospodarze na wszelkie sposoby starali się zdobyć wyrównującą bramkę, do udało im się dopiero w 4. minucie doliczonego czasu gry. - Iwanowski mówi, że cofnął nogę, a Borowczyk sam się przewrócił - irytował się trener gości, Grzegorz Opaliński. - Faul był ewidentny - ripostował Marcin Borowczyk. Największym pechowcem meczu okazał się Maciej Porada, który już w 3. min doznał kontuzji. - Maciek ma dziurę w nodze po ostrym i złośliwym faulu rywala - komentował całą sytuację szkoleniowiec gości. Marcin Jeżowski