Rzeszowska Izba Wytrzeźwień pracuje na wysokich obrotach. Sierpień, miesiąc trzeźwości dostarczył najwięcej pijanych tego lata. W sierpniu w placówce wylądowało 637 osób. Frekwencja w "wytrzeźwiałce" daje do myślenia - nie odstrasza 250 zł za pokładne. Podatnicy pokrywają koszty pobytu prawie połowy wszystkich kuracjuszy ośrodka. Już przeszło pół wieku izby wytrzeźwień goszczą w polskiej historii. Życie na trzeźwo bywa nie do przyjęcia. Końcówka lat siedemdziesiątych - krach gierkowskiej stabilizacji - represje, bieda - spożycie alkoholu skoczyło do poziomu czterokrotnie wyższego w porównaniu z okresem międzywojennym. Jak się okazuje, rekord nie do powtórzenia w III RP. W roku 1980 sierpień po raz pierwszy stał się miesiącem trzeźwości. O abstynencję zaapelowali wówczas strajkujący stoczniowcy, a na ich apel odpowiedziało wielu Polaków. Od tego czasu na wezwanie biskupów katolicy mają obowiązek powstrzymywania się od picia alkoholu, w szczególności w sierpniu, w miesiącu trzeźwości - w parafiach wykłada się wtedy księgi abstynenckie, do których wierni mogą wpisywać swoje nazwiska. W sierpniu o trzeźwość modlą się także wierni, którzy pielgrzymują do Częstochowy. Równo dwadzieścia lat po upadku komunizmu, to właśnie w sierpniu pijemy najwięcej alkoholu, przeciwnie do lat osiemdziesiątych, kiedy sierpniowa trzeźwość była faktem społecznym. Sierpień trzeźwości określał w tamtym ustroju bunt przeciwko siermiężnej rzeczywistości, dlatego posłuch wobec apeli opozycji i Kościoła był wielki. Obecnie, na przekór apelom, dużo pijemy właśnie w sierpniu, bo jest wygodniej: nie ma systemu opresji, a alkohol jest powszechnie dostępny i względnie tani. Bywalcy Izby - W sierpniu tego roku mieliśmy najwięcej, bo 637 osób. Dla porównania, w czerwcu było 545 osób, a w lipcu 467 - mówi dyrektor Izby Wytrzeźwień w Rzeszowie, Zdzisław Król. Jeśli chodzi o sprzedaż i konsumpcję alkoholu, ostatnie ciepłe dni lata są co roku rekordowe. Mieszkańcy Podkarpacia nie przejmują się apelami o trzeźwość, raczej wykazują się odruchem przekornym - dokładnie przeciwnym do tego sprzed dwudziestu lat. - Pacjenci są coraz to nowi. Najwięcej jest osób w przedziale wiekowym między dwudziestym a pięćdziesiątym rokiem życia, chociaż jest stała grupa ośmiu osób, które mają na koncie dwieście i więcej pobytów rocznie! Niektóre spośród tych osób są w stanie wyjść od nas o godzinie 10 rano i wrócić o 16 tego samego dnia - mówi dyrektor Król. Personel ośrodka ma najwięcej problemów z młodzieżą między dwudziestym a trzydziestym rokiem życia, często bardzo arogancką. Pracownicy muszą dołożyć wszelkich starań, aby utrzymać nerwy na wodzy. Ale to nie reguła. - W ubiegłym roku zdarzył nam się mężczyzna w wieku 74 lat tak krewki, że nie mogło sobie z nim dać rady dwóch policjantów i dwóch opiekunów. Zdarzyła się też staruszka, z którą mieliśmy niezłe przeboje - opowiada dyrektor. - Twierdziła, że picie alkoholu jest jedyną przyjemnością w jej wieku, toteż była stałym bywalcem Izby. Terapia uzależnień za ścianą Izby Wytrzeźwień? Rzeszowska izba dysponuje jedenastoma salami, gdzie jest 45 łóżek. Sale podzielone są według płci i wieku przebywających "penitentów", są też sale, gdzie trafiają osobnicy agresywni, wiązani tam pasami do łóżka. Istnieją niefortunne plany, aby w niedalekiej przyszłości placówkę przy ulicy Kochanowskiego wyposażyć w ośrodek zamkniętego leczenia uzależnień. - Aby skutecznie walczyć z alkoholizmem najbardziej potrzebujemy profilaktyki, a tego nie ma, lub jest zdecydowanie za mało - mówi dyrektor Król i dodaje. - Ośrodek leczenia uzależnień wymaga specjalnych warunków - miejsca ustronnego, ciszy i zieleni, gdzie pacjent będzie w spokoju walczył z uzależnieniem. Nie nadaje się do tego Izba Wytrzeźwień. Tutaj słychać krzyki pijanych, z którymi przecież pacjent ośrodka będzie się siłą rzeczy utożsamiał. Plany budowy ośrodka przy Izbie trzeba jeszcze dokładnie przemyśleć, bo pomysł zdaje się chybiony - podsumowuje dyrektor. Prawo a życie Ustawa o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi mówi tak: "Osoby w stanie nietrzeźwości, które swoim zachowaniem dają powód do zgorszenia w miejscu publicznym lub w zakładzie pracy, znajdują się w okolicznościach zagrażających ich życiu lub zdrowiu albo zagrażają życiu lub zdrowiu innych osób, mogą zostać doprowadzone do izby wytrzeźwień..". Treść ustawy, jak wiele innych treści polskiego prawa, jest niedookreślona. Niedomówienia są furtką do nadinterpretacji. W tym przypadku wszystko zależy od policji. Jak każdy, policjant może mieć gorszy dzień, może mieć też dzień lepszy. Ustawowy termin "zgorszenie" może oznaczać głośny uśmiech jak i nagi tors. - Miałem kaca bo to była niedziela, wiadomo.. - opowiada Arek, lat 26, z wykształcenia prawnik, od roku bezrobotny. - Śmiałem się do kolegi, bo na naszych oczach policjant gonił jakiegoś małolata dobre kilkaset metrów. Nagle władza przystanął zziajany, obejrzał się w naszym kierunku, zmarszczył brwi i podszedł. Pod ławką, na której siedziałem, zauważył puszkę po piwie. Chciał mi wlepić mandat za picie w miejscu publicznym - ja stanowczo odmówiłem przyjęcia mandatu. Chwile potem siedziałem już w radiowozie. Miałem dmuchnąć w alkomat. Wtedy przyznaje - diabeł mnie podkusił - postanowiłem zrobić stary numer - zacisnąłem zęby, przywarłem do ustnika aparatu i z całych sił wciągnąłem powietrze w siebie. Wówczas na policyjnym alkomacie wyskoczył napis "błąd maszyny", zgodnie z moim oczekiwaniem, lecz ku mojemu zdumieniu fraza "błąd maszyny" od niedawna oznacza "pijany jak bela", bo zamiast odzyskać wolność pojechałem prosto na Izbę. "Błąd maszyny" miał mnie ocalić przed drogą odsiadką, jak już pewnego razu, a tylko rozsierdził policjantów i jego kolegów. Następnie w holu Izby, w obecności policjanta, kierownika zmiany i opiekuna oddałem to co miałem w kieszeniach i na sobie. Zdążyłem jeszcze uprosić o jeden telefon - zadzwoniłem po ojca - byłego policjanta, po czym założyłem fartuch i zaprowadzono mnie do celi. Drzwi zatrzasnęły się za mną, a ja wpadłem w panikę - zobaczyłem, że od środka nie ma klamki, co uruchomiło jakiś mechanizm psychologiczny budzący strach i rozpacz. Z miejsca uprosiłem dozorcę o możliwość skorzystania z ubikacji. Wyprowadził mnie z celi, ale ja już wtedy nie miałem zamiaru tam wracać. W drodze powrotnej z WC do celi wszcząłem bardzo długą awanturę, jako że przecież nie udowodniono mi zanietrzeźwienia. Dozorca wezwał posiłki. Cudem doszło do happy endu. W ostatniej chwili pojawił się mój ojciec. Przywitał się z personelem i kolegami policjantami. Ja ubrałem się, grzecznie przyjąłem mandat za picie w miejscu publicznym, po czym razem udaliśmy się do domu - kończy Arkadiusz. Ludzie piją Wbrew pozorom, nie pijemy wcale dużo. Nie mamy się co równać ze Skandynawami, Francuzami czy z Brytyjczykami. W Niemczech czy Skandynawii osobom pijanym pomagają trzeźwieć izby takie jak nasze. W Wielkiej Brytanii brak placówek tego typu poważnie utrudnia funkcjonowanie szpitali. Tam osoby pijane zajmują w szpitalach miejsca przeznaczone dla najbardziej potrzebujących opieki medycznej. Z tego powodu brytyjska służba zdrowia przeżywa horror. - wyjaśnia dyrektor Król. - Brytyjczycy piją dużo więcej od nas. Mieszkańcy Wysp piją w tygodniu do tego stopnia, że w piątki, nie doczekawszy weekendu, wymagają hospitalizacji. Dramatyczne przypadki zdarzają się wszędzie. Należy przy tym zaznaczyć, że na co dzień alkoholowe cugi Europejczyków wspiera zachodnia kultura życia. Policja ma tam w zwyczaju podwozić do domu osoby skrajnie pijane - taka wyższa forma wolności i uprzejmości, dość obca nad Wisłą. My wciąż odczytujemy uprzejmość władzy w kategoriach braku opresji - pijany dziękuje opatrzności za to, że nie pojechał na wytrzeźwiałkę albo nie dostał mandatu, czyli że z łaski swojej pozostawiono go samemu sobie. Z myślą o młodzieży, problem nie umiarkowania można rozwiązywać ograniczając dostępność alkoholu - zmniejszając ilość punktów sprzedaży alkoholu. Tak jest na przykład w krajach Skandynawii. W Norwegii po godzinie 20 sklepy nie sprzedają alkoholu, a handel alkoholem na stacjach benzynowych jest zabroniony. W USA alkohol mogą kupić osoby powyżej 21 roku życia, dzięki czemu statystyczny Amerykanin pije krócej. Apele o trzeźwość odnoszą skutek przeciwny do zamierzonego, czego dowodzi sierpniowa frekwencja w Izbie Wytrzeźwień. Zasada przekory - zasada z pogranicza nauk ścisłych i filozofii brzmi: "Każde zdarzenie wywołuje skutki, które działają przeciw zdarzeniu, które je wywołało." Zasada ta przydaje się do szybkiego, jakościowego określenia jaką reakcję wywoła dane zdarzenie, w tym apele o trzeźwość. Jakub Mazur