Najgorsza jest jednak samotność i beznadziejne poczucie odrzucenia, które towarzyszy dzieciom. Wyjściem z takiej sytuacji może być rodzina zastępcza, ale tych jest ciągle zbyt mało. Czasem dla wychowanka domu dziecka taka rodzina to jak wygrana w totolotka. - Wzięliśmy Roksankę, bo nikt jej nie chciał. Była taka biedna, samotna i niekochana przez nikogo - mówi ze wzruszeniem Grażyna Krakowska z Huty Komorowskiej. Państwo Krakowscy już od dłuższego czasu myśleli o wzięciu do siebie jakiegoś malucha z domu dziecka. Należeli do Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Pomocy Dzieciom ''Misja Nadziei''. Kiedy w telewizji zobaczyli Roksankę i usłyszeli jej smutną historię, postanowili: musimy ją wziąć. Właśnie ją. Pęcherzyca, choroba przygarniętej przez Krakowskich Roksanki, jest nieuleczalna. W Polsce choruje na nią około 700 dzieci. Niestety, nie żyją długo, a najstarszy pacjent ma obecnie 30 lat. Roksanka była niczyja. Matka zostawiła ją w szpitalu zaraz po urodzeniu. W szpitalnym łóżku mała spędziła prawie cztery lata. W tym czasie nikt jej nie tulił, nie całował, nie kołysał w ramionach. Nigdy nie poznała ciepła i miłości. Przebywała w sterylnym pokoju, z odpowiednio utrzymaną temperaturą i wilgotnością, nago, by uniknąć bolesnej zmiany opatrunków odchodzących ze skórą i odklejania przylgniętych kaf-taników. Cztery lata w ciszy i pustce. Nikt nie potrafił jej pokochać. Mimo że przyjeżdżały rodziny adopcyjne z kraju i z zagranicy, żadna nie zdecydowała się na przygarnięcie tak chorego dziecka. Jest innym dzieckiem Po naradzie rodzinnej z trójką własnych dzieci, państwo Krakowscy postanowili dać Roksance to, czego potrzebowała najbardziej - miłość. Tym bardziej że po czterech latach życia w szpitalu dziewczynka weszła już w ostatnią fazę choroby sierocej. Jeszcze kilka miesięcy i byłoby za późno na jej rozwój emocjonalny. Dziecko nie mówiło ani nie chodziło. Powoli stawało się nikomu niepotrzebnym przedmiotem. Tak było rok temu. - Nigdy nie pożałowaliśmy swojej decyzji. Teraz Roksanka jest już innym dzieckiem. Próbuje mówić, a trzymana za rączkę ładnie chodzi - mówi dumny Jan Krakowski. - Coraz częściej jest uśmiechnięta, wszystko ją interesuje, wszystkiego dotyka, sama potrafi już usiąść i trzymając się łóżeczka, stanąć na nogi. Czuje się potrzebna i kochana. I widać, że jest szczęśliwa - Krakowski nie posiada się z radości. Chcą więcej dzieci Radość z postępów Roksanki pozwoliła im zacząć myśleć o dalszym powiększeniu rodziny. Córka państwa Krakowskich, 19-letnia Klaudia, chodziła do domu dziecka jako wolontariuszka. Tam wypatrzyła 11--letniego Łukasza, chłopca od sześciu lat przebywającego w domu dziecka, opóźnionego umysłowo, z obciążeniami rodzinnymi. - Łukasz do niedawna był uczuciowym kaleką - opowiada pani Grażyna. - Nie lubił dotknięć, pogłaskania, prawie się nie odzywał. Po kilku pobytach w naszym domu zaczyna się otwierać, krótko opowiada, co widział na podwórku albo w lesie, dokąd wybrał się z mężem. Te dzieci, odtrącone, porzucone przez najbliższych, pragną ciepła, one wołają o miłość - wzdycha Krakowska. Nie rozdzielać rodzeństwa Okazało się, że Łukasz ma jeszcze 13-letnią siostrę Natalię, ale państwo Krakowscy od razu postanowili, że chcą wziąć do siebie dwójkę rodzeństwa, bo ludzie, jeżeli już biorą dziecko z domu dziecka, to wybierają te małe i zdrowe. Nastolatki lub dzieci chore, wymagające więcej troski i cierpliwości ze strony opiekunów, nie cieszą się już takim ''powodzeniem'' i najczęściej są skazane na dom dziecka. Chyba że trafią na ludzi o wielkich sercach, takich jak państwo Krakowscy, którzy mają przecież trójkę swoich dzieci 21-letnią Karolinę, 19--letnią Klaudię i 11-letniego Jakuba. - Nie mamy jakiegoś ''patentu na wychowywanie'', ale wiemy, że tym dzieciom trzeba okazać miłość, zainteresowanie, trzeba je dopieścić - dodaje pan Jan. Potrzebują domu - Kiedyś, rozmawiając z Natalią, usłyszałam od niej słowa, które zapadły mi w serce i pozostają motywem moich starań o wzięcie dzieci z domu dziecka - mówi wyraźnie wzruszona pani Grażyna. - Natalia powiedziała mi: ''tam, w ośrodku, mamy właściwie wszystko: opiekę, jedzenie, ciuchy, zabawki, ale wszyscy chętnie zrezygnowalibyśmy ze smakołyków czy misiów, bo najbardziej potrzebujemy prawdziwego domu i kochających rodziców''. W naszym regionie funkcjonuje 1377 rodzin zastępczych, w których przebywa 1960 dzieci. W domach dziecka i innych placówkach opiekuńczo-wychowawczych przebywa w sumie 2585 dzieci, które ciągle czekają na prawdziwy dom. ANNA MORANIEC