Propozycję przygotowuje Ministerstwo Gospodarki. Ma to ograniczyć plagę błędnych decyzji wydawanych w urzędach. W Ministerstwie Gospodarki powiedziano nam, że jedyną osoba, która może mówić o sprawie jest wiceminister Adam Szejnfeld. Wczoraj był na spotkaniach. Jednak dziennik "Polska" pisze, że projekt ustawy ma być gotowy po wakacjach. Ma to być sposób na ograniczenie skali błędnych decyzji w urzędach, które w konsekwencji szkodzą i są kosztowne dla obywateli. Według założeń jeśli decyzja danego urzędu byłaby zakwestionowana przez urząd nadrzędny np. samorządowe kolegium odwoławcze, obywatel mógłby się domagać w sądzie odszkodowania. Płaciłby je urzędnik, który zawinił. Gdyby za decyzję odpowiadała grupa osób, a nie było wiadomo czyja wina jest największa, wszyscy płaciliby po równo. W ten sposób urzędnicy byliby odpowiedzialni za swoje decyzje. Prawo nie jest jasne Sami urzędnicy oczywiście na pomysł patrzą sceptycznie. - Idea nie jest bezsensowna. Ale urzędnik egzekwuje prawo, które powinno być jednoznaczne. A takie nie jest - mówi urzędnik jednego z rzeszowskich urzędów. - Dziś ludzie muszą się liczyć z konsekwencjami służbowymi. Jeśli dojdą konsekwencje finansowe, szeregowy urzędnik np. jakiejś gminy, będzie szukał tylu podkładek, żeby na 200 proc. mieć pewność, że ma rację. A to wydłuży procedury. *** KOMENTARZ KRYSTYNA SKOROWŃSKA poseł PO: - Nasza partia jest przywiązana do idei zwiększenia odpowiedzialności urzędników za podejmowane decyzje. Bo dziś w razie błędu urzędnika, koszty ponosi obywatel. Projekt ustawy w tej sprawie PO przygotowała jeszcze w kadencji Sejmu 2001-2005. Administracja ma służyć obywatelom, którzy mają mieć komfort, że decyzje urzędników są prawidłowe. Urzędnicy przyjmowani do pracy posiadają przecież kwalifikacje. Cały czas powinni się też dokształcać. PAWEŁ KUCA