Niedbałość przy ustalaniu tożsamości mężczyzny, który zginął na budowie przysypany cegłami, nieomal doprowadziła do rodzinnej tragedii. Gdyby nie przeczucie córki, która przed pochówkiem zapragnęła pożegnać się z ojcem i otworzyła trumnę, w rodzinnym grobie Dziekanów leżałby obcy człowiek. Eliza Dziekan-Kamińska nie może dojść do siebie po tym, co ją spotkało. Najpierw do Warszawy, gdzie mieszka pani Eliza, dotarła wiadomość o tragicznej śmierci ojca, potem podróż i szybkie załatwianie formalności związanych z pogrzebem. A na koniec kosmiczny skandal - w trumnie, w ubraniu przeznaczonym dla ojca, leży obcy człowiek. - Myślałam, że serce mi pęknie. To nie jest mój ojciec - starałam się spokojnym głosem przekonać pracownika w sali pożegnań, gdzie w ciszy chciałam ostatni raz spojrzeć na tatę. Ojciec nigdy nie miał wąsów, nie zgadzał się też kolor włosów. Przez moment nie wiedziałam czy to sen, czy może śmierć tak zmienia człowieka - opowiada pani Eliza. - Gdy stałam nad otwarta trumną koszmar powrócił jeszcze mocniej. Przed oczami, miałam obrazy z ostatnich godzin, jak w napięciu wybierałam trumnę, kwiaty, wieniec, kupowałam ubranie, koszulę krawat, bo chciałam, żeby po śmierci tato ładnie wyglądał - wraca do traumatycznych wspomnień pani Eliza. - Nagle przyszło olśnienie. Skoro w trumnie jest obcy człowiek, to gdzie jest mój ojciec? Wiedziałam, że muszę go odnaleźć. W drodze do domu, gdzie mieszka tato, cały czas zadawałam sobie pytanie czy on żyje, bo może ktoś po prostu zamienił ciała. Drżącą ręką naciskałam guzik domofonu. Rozpłakałam się, gdy w głośniku usłyszałam jego głos. Mój ojciec cały i zdrowy siedział w swoim mieszkaniu - opowiada wzruszona córka. - Tylko jak mam to wszystko wytłumaczyć jego ponad 80 znajomym, którzy przyszli na cmentarz, żeby towarzyszyć mu w ostatniej drodze? - dodaje. - Kto nam zafundował ten koszmar - pyta Andrzej Dziekan. - Zmarły też miał na imię Andrzej i był moim kolegą, znaliśmy się jeszcze ze średniej szkoły - dodaje. - Tego dnia pojechał ze znajomym, który miał mu pokazać jak buduje nowy dom. Andrzej pechowo znalazł się w miejscu, gdzie osunęła się paleta pełna pustaków. To one biedaka przysypały - opowiada pan Andrzej Dziekan. - Jak go odkopali, to już nie żył. Modlę się za niego, często o nim myślę, bo go tu brakuje - dodaje ze smutkiem. - A ja żyję i chociaż mówią, gdy za życia kogoś pochowają, to będzie żył długo, ale ja dziękuję za taką przyjemność. - Ofiara wypadku na placu budowy nie miała przy sobie żadnych dokumentów - mówi podkomisarz Paweł Międlar, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji. - Na miejscu, ustalono, że mężczyzna ma na imię Andrzej, ok. 60 lat i mieszka w centrum Rzeszowa. Gdy udaliśmy się pod wskazany adres, drzwi mieszkania były zamknięte a sąsiedzi zgodnie potwierdzili, że mieszka tu mężczyzna, którego dane i rysopis idealnie pasowały do tragicznie zmarłego. To straszna pomyłka za którą gorąco przepraszam. Wydział Kontroli KWP dokładnie analizuje wszystkie dane, odpowiedzialni za tą fatalną pomyłkę poniosą konsekwencje. Jerzy Paszkowski