A zaczyna się, jak w przypadku każdego nałogu, bardzo prozaicznie... Ot, dla poprawy humoru - a jakże - sprawdzamy sobie horoskop... Phi... znowu to samo! Czeka cię wielka miłość, a przynajmniej jakiś szybki romansik, kasa posypie się wreszcie, jak na budowie piach do betoniarki... I takie tam... Dobre sobie! Karta prawdę Ci powie... Z takim nastawieniem nie ma się co dziwić, że dość szybko przechodzi się na nieco wyższy poziom - układamy sobie pasjansa. A jak pasjans, to wiadomo, przydałoby się jakieś życzenie. Tu różnie - jedni wybierają te górnolotne, inni bardziej przyziemne. W przypadku kobiet może to być np. życzenie, aby mąż zaczął łaskawie odpowiadać na wasze pytania, czy ładniej jest wam w tej, a może w innej sukience? Mężczyźni zadają sobie czasem podobne pytanie... Oczywiście chodzi w nim jednak o to, kiedy wreszcie żona przestanie im zawracać głowę takimi bzdurami. Niby nic, a jednak... Krok po kroku dajemy się wciągnąć w dziwaczną grę, która mniej więcej polega na tym, że układamy tego "głupiego" pasjansa tyle razy, aż wyjdzie i to "głupie" życzenie będzie miało szansę się spełnić. I na pohybel robocie, petentom, klientom, całemu światu nawet... Tylko szefom jakoś się jeszcze upiecze. Paluszek i główka, czyli... biorytm Trudno chyba znaleźć osoby pracujące przy komputerze, albo przynajmniej mające do niego w pracy dostęp, które by choć raz nie sprawdziły sobie swojego biorytmu. No tak... fizycznie dno, emocjonalnie jeszcze gorzej, a tego trzeciego też nie ma co zazdrościć... I jak tu pracować? Zły biorytm to dla dorosłych podobna wymówka i pretekst do lenistwa, jak dla ucznia przysłowiowy "paluszek i główka". W sumie to raczej niewinna zabawa, ale zdarzają się osoby, które zaczynają dzień właśnie od sprawdzenia biorytmu. Do tego można zafundować sobie jeszcze sprawdzenie kondycji partnera, później nałożyć jedno na drugie i... już wiadomo dlaczego na przykład po pracy należałoby pójść na jakieś piwko, bo z innych planów i tak dzisiaj nici! U pań brzmi to zapewne tak: "spokojnie mogę pójść do koleżanki, bo z innych przedsięwzięć i tak nic nie wyjdzie... Będzie śmierdział piwem". Boże... to wszystko prawda! Po okresie fascynacji biorytmami, z reguły przechodzi się na kolejny poziom zaawansowania: psychotesty. Oczywiście z prawdziwymi testami psychologicznymi niewiele one mają wspólnego. Są skonstruowane na takim poziomie ogólności i pozostawiają tak ogromne pole do interpretacji, że właściwie zawsze nasze obserwacje pokrywają się z wynikami psychotestu. A jak coś nie pasuje, to... resztę klocków się dopasuje i po kłopocie. Wiele osób wierzy jednak w to, co powiedzą o nich tego rodzaju psychozabawy... Skoro np. wyszło im, że powinni ubierać się w kolor kanarkowy, to tak też zaczynają paradować na co dzień. I to bez względu na okoliczności. Za nic mają nawet opinie przyjaciół, że ów kolor nie bardzo jednak pasuje np. do ogólnej atmosfery przygnębienia... na pogrzebie cioci. A skoro już przy pogrzebach jesteśmy, to... Sprawdź, kiedy pożegnasz się ze światem Tak, tak... bo i tego można się dowiedzieć w Internecie. Wystarczy zaglądnąć sobie do "zegara śmierci". Żeby wyliczyć datę swojego zgonu, nie potrzeba znowu aż tak wielu informacji. Imię i nazwisko (swoją drogą ciekawe, po co akurat te informacje są potrzebne - to tak, jakby za ową stroną internetową rzeczywiście stał jakiś niebiański archiwista), data urodzenia, wzrost i waga. Po wypełnieniu odpowiednich pól należy jeszcze odpowiedzieć na pytanie o używki. I wystarczy. Sprawdzamy. Ups... niedobrze, bardzo niedobrze... Akurat moja data zgonu wypadła za 12 lat, z ogonkiem... Dokładnie 11 stycznia! Bzdury. Niby tak, ale... jakimś dziwnym trafem przez głowę przelatuje mi nagle sporo myśli. A to np. ta, że w takim razie nici ze wspólnego świętowania osiemnastych urodzin córki! Albo ta, że odkąd sam kiedyś byłem na czyimś pogrzebie w zimie, już wtedy postanowiłem sobie, że nigdy w życiu nie umrę, gdy na polu będzie mróz! A tu proszę... No i zaraz, zaraz, a dlaczego przede mną jeszcze tylko 12 lat?! Aż takim złomem znowu nie jestem! Są podobno tacy, którym data ich śmierci, jaką wyliczył im komputer, nie chce wyjść z głowy do tego stopnia, że tuż po jej poznaniu już zaczynają robić porządki na odchodne. Można i tak - jakiś "ordnung" w życiu zawsze się przyda! Życie ma swoją wartość Na pocieszenie można znaleźć w Internecie małą "wyliczankę", w której, odpowiadając na zestaw pytań, sprawdzimy sobie, ile tak naprawdę warte jest to, co z nas zostanie. Czyli, jaką cenę mogliby wpisać na karteczce nasi najbliżsi, tuż obok napisu "Na sprzedaż" i położyć na naszych zwłokach. Odpowiadamy na pytania, ciemna kreska powoli zapełnia długi prostokąt i...19 tysięcy i coś tam jeszcze. Trochę mało, ale zawsze to coś! Do tego parę groszy z ubezpieczenia, jakieś zasiłki z państwowego garnuszka. Może kokosy to nie będą, ale parę miesięcy da się za to przeżyć. Z drugiej jednak strony przypomina się człowiekowi monolog Bogumiła Kobieli z jednego z filmów, który brzmiał mniej więcej tak: "8 lat podstawówki, 4 lata liceum, 5 lat studiów... wszystko na nic, wszystko na nic..." . Siłą rozpędu próbujemy więc znaleźć jeszcze coś, co poprawi nam nastrój i nieco nas dowartościuje. Jest! Quiz - w którym możesz policzyć wartość swojego życia! No, to zaczynamy. Znów trzeba odpowiedzieć na ileś tam pytań. I wreszcie sprawdzamy... Ile?! Tylko 43 665 złotych?! To po co człowiek tak męczy się w tym życiu? Na co to wszystko?! Psu na budę... ANDRZEJ BARAN